piątek, 31 maja 2013

Nowe doświadczenia - rozdział 46.

Nathan stał w wejściu do kuchni i jeszcze przez moment mierzyliśmy się wzrokiem kiedy zaczął;
- Nie podoba mi się to, że tak postępujesz. –
Zmrużyłam oczy.
- Aha, więc przyjęliśmy taktykę, że cała wina leży po mojej stronie. –
Chłopak tylko patrzył na mnie.
- Dobra ja wiem –
- Nathan – przerwałam mu i przechyliłam głowę – czego ty ode mnie oczekujesz ? –
- Że będziesz podejmowała decyzje bardziej rezolutnie. –
Uniosłam brew.
- To znaczy ze mną. – uśmiechnął się – A jeśli już się uprzesz i postanowisz sama, to przynajmniej mnie informuj o tym. –
- Nie wiem czy dobrze zrozumiałam. – nie spuszczałam z niego wzroku – Mam tobie ze wszystkiego spowiadać się i o wszystkim mówić, ta ? – ciśnienie we mnie urosło – W takim razie oświadczam, że idę do łazienki umyć ręce ! – minęłam go i poszłam pod wskazane miejsce
- Oj Vicky … - usłyszałam za sobą – Po prostu chcę wiedzieć co planujesz. –

W lustrze widziałam, że stał za mną.
- To tak dużo ? –
- Może po prostu powiedz od razu, że chodzi ci o kontrolę ! – zawróciłam się przodem do niego
Oparł znudzony głowę o framugę.
- Kochanie, mylisz pojęcie kontroli z wiedzą o planach i troską. –
- Nie wydaje mi się. –

Stanął na baczność z powrotem przede mną. Wkurzył się na mnie. Znowu ^^ …
- To skoro chcesz być tak bardzo wolna i niezależna to po jaką chorobę jesteś ze mną ?! –
O dżizas … To się porobiło … :/
- Bo może cię kocham złośniku ?! – powiedziałam już zrezygnowana i mijałam go, gdy złapał mnie w pasie od tyłu, przysunął do siebie i powiedział mi do ucha uśmiechnięty;
- I za poprawną odpowiedź wygrała pani klucz do serca pana Sykesa. –
- Ale ty głupi jesteś. – zaśmiałam się

Chłopak zawrócił mnie do siebie przodem. Trzymał mocno ściśnięte dłonie na moich biodrach, a nasze twarze dzieliło zaledwie parę centymetrów.
- Po prostu chcę należeć do twojego świata i mieć w nim swoje miejsce. –
- Przecież tak jest. – powiedziałam cicho, wpatrując się w szmaragdowe tęczówki
- Chcę to bardziej czuć. – szepnął
- Oj panie Sykes … - pokręciłam głową, kładąc ręce na szyi chłopaka
- Kocham panią, panno Victorio Minc. –
- Wiktorio – poprawiłam, mówiąc po polsku

Nathan dość nieudolnie powtórzył po mnie co jednak zabrzmiało bardzo słodko. Z rosnącego uczucia wpiłam się w jego usta. Oczywiście nie protestował i odwzajemniał pocałunki.

- Ładnie pachnie. – usłyszeliśmy z dołu Maxa
Oderwałam się od Nathana.
- Ciasto ! – przypomniałam sobie i wyrwałam na dół

Zbiegałam ze schodów, a Siva z Maxem na „raz” zatkali sobie ręką usta. Zeskakując ze schodka tylko zmarszczyłam brwi, patrząc na nich i pobiegłam do kuchni, nic nie rozumiejąc. Migusiem nałożyłam rękawice, otworzyłam piekarnik i wystawiłam świeżo upieczone ciacho na stół obok drugiej blachy ciasta. No właśnie …
- Panowie ! – wychyliłam się do dwóch agenciarzy do salonu - Który zjadł jedną czwartą ciasta czekoladowego ? – założyłam ręce

Obydwoje wskazali palcem na drugiego.
- Więc który ? – uniosłam brew z cwaniackim uśmiechem
- Max – wyseplenił mulat z pełną buzią
- Siva – powiedział Łysy z wypchanymi policzkami
Roześmiałam się na głos.
- Brzuchy was będą bolały. To było jeszcze zbyt ciepłe na takie pożarcie. –
- Aj tam – obydwoje zgodnie machnęli ręką

Resztę po południa spędziliśmy w salonie na durnostwach i szaleństwach. W okolicy g.22 zostałam odprowadzona do „swojego” pokoju przez Nathana. Życzyliśmy sobie słodkich snów i przypieczętowaliśmy to długim pocałunkiem na dobranoc.
Szybko zasnęłam, choć słyszałam jak co jakiś czas chłopaki wybuchali na dole śmiechem. Chciało mi się też iść przytulić do Nathana, do jego pokoju, ale udało mi się poskromić tę myśl i zasnęłam.

***
Czułam jak ktoś mnie delikatnie szturchał.
- Kochanie wstawaj. Budzik dzwoni. – to był Nath
- Ok, powiedz mu, że oddzwonię. – wymamrotałam i zakryłam się z powrotem kołdrą na głowę
Chłopak roześmiał się.
- Vicky wstawaj. –
- Nie chcę … - mruczałam spod pościeli
- Skarbie jest 7.20 –
- KTÓRA ?! – zerwałam się – Nathan czemu dopiero teraz mnie budzisz ?! – wyrwałam z łóżka do szafy – Nie mogę się spóźnić w pierwszy dzień ! – przeglądałam ciuchy
- Wiesz, zbudzić ciebie to nie jest wcale taka prosta sprawa. – uśmiechnął się słodko i popił kawy z kubka, który trzymał w dłoni
- Wiem. W razie pożaru wynieść z łóżkiem. –

Chwyciłam spodnie i jakiś sweter. Zrobiłam krok do Sykesa.
- Chcesz ? – podsunął mi pod nos kubek
Powąchałam.
- Nie słodziłem. –
Uśmiechnęłam się i zrobiłam łyka.
- O rany Sykes jaka ja jestem w tobie zakochana. – walnęłam tekstem ze szczęścia, że widzę go od pierwszych minut otwarcia oczu z rana i pocałowałam go po czym pobiegłam do łazienki
- Vicky, co ci jest ? – usłyszałam tylko za sobą jego radosny głos

Byłam już w łazience, więc odkrzyknęłam z niej;
- Jestem szczęśliwa ! –
- Dało się zauważyć … Mniejsza. Podrzucę cię do „EandJ”. –

Był za drzwiami, więc nie musieliśmy już krzyczeć.
- Przecież wywiady dziś macie od rana. – przypomniałam, ogarniając się przed lustrem i umywalką
- Od 8.30, więc wyrobię się zawieźć ciebie, wrócić i pojechać z chłopakami. –
- Dobra jak chcesz. –
- Idę na dół zrobić tobie jakieś śniadanie. Na co masz ochotę ? –
- Na coś szybkiego i dobrego. –
- Konkretna odpowiedź. Lubię to. –
- Ojj nooo … - przewróciłam oczami przed lustrem - Kanapkę mi zrób z serkiem topionym i będę zadowolona. –
- Robi się. –

Nathan zszedł na dół. W łazience spędziłam jeszcze jakieś 10 minut i wyszłam, związując włosy w luźny, długi kucyk.



W kuchni zjadłam śniadanie, a następnie Sykes zawiózł mnie do pracy.
- Przyjadę po ciebie. – zaoferował się pod firmą
- Dasz radę ? –
- Jasna sprawa. – założył mi za ucho kosmyk – Powodzenia. –
- Nawzajem i nie daj się dziennikarzom. –

Wymiana uśmiechów, całus na pożegnanie i za chwilę już wchodziłam do „EandJ”. Od wejścia ze wszystkimi witałam się. Bardzo mi tego brakowało. Ta praca to był mój żywioł i uwielbiałam ją. Podeszłam do portierni.
- Hej Rebecca, mogę kluczyk do swojego gabinetu ? –
- O, cześć Vicky ! Jak dawno cię nie było ! – dziewczyna podała mi kluczyk
- Dzięki. A wiesz … małe problemy. –
- Ale mam nadzieję, że już wszystko w porządku. –
- Tak – skłamałam z uśmiechem – Idę do siebie, bo mam na pewno sporo zaległości. Na razie –
- Na razie –

Jak powiedziałam tak zrobiłam. Odkluczyłam drzwi do swojego gabinetu, otworzyłam je, a moim oczom ukazał się kosz owoców postawiony na biurku.

 
Byłam w szoku, ale oczywiście pozytywnym. Olivier jako mój szef starał się aż nadto. Podeszłam do biurka i urwałam winogrono. Było przepysznie słodkie. W tej samej chwili zadzwonił stacjonarny służbowy telefon.

- Victoria Minc, słucham ? –
- Vicky, Olivier cię prosi do siebie. –
- Ok, dzięki Rebecca. –

Odłożyłam telefon, zerwałam jeszcze winogron, zamknęłam pokój i ruszyłam do mojego bossa.
Zapukałam do jego drzwi, za którymi usłyszałam ciepłe „proszę”.

- Dzień dobry – przywitałam się z brunetem w okularach po 30stce
- Dzień dobry pani Victorio – uśmiechnął się promiennie zza biurka – Proszę usiąść. – zachęcił, wskazując na naprzeciwko niego postawiony fotel
- Dziękuję –
- Jak pani samopoczucie ? –
- Dziękuję, już lepiej. Dochodzę do sił pomalutku. –
- Max był zdenerwowany, mówiąc mi co się stało, więc doszedłem do wniosku, że to poważna sprawa. –
- Zwykłe przemęczenie. To wszystko. – taaaaa kłam dalej perfidnie z uśmiechem, a będziesz smażyła się w piekle Wiktorio … - W ogóle dziękuję za owoce. – przypomniałam sobie – To bardzo … smaczne przywitanie. –

Uśmiechnęliśmy się z Townem.
- Wiem, że potrzebuje pani teraz dużo witamin i zdrowych rzeczy, więc kto jak kto, ale szef i firma muszą dbać o swoich pracowników. – spojrzał na mnie – Zwłaszcza tych wyróżniających się bardzo dobrą pracą. –

Czułam jak się czerwienię, więc spuściłam wzrok z uśmiechem, licząc na to, iż podkład zakrył oznaki zawstydzenia.
- Nie dostała dzisiaj jeszcze pani wytycznych, prawda ? – spytał po chwili
Szczerze mówiąc dopiero teraz zorientowałam się, że nie.
- Nie, nie dostałam. –
- W związku z tym, że nie chcę jeszcze pani narzucać dużej ilości obowiązków w obawie o pani zdrowie i tej wiecznej bieganiny po firmie –
- Ale nie ma na co patrzeć – przerwałam mu

Olivier uśmiechnął się.
- Proszę dać mi dokończyć. –
Przygryzłam dolną wargę, żeby się zamknąć.
- Jak już mówiłem chcę trochę panią oszczędzić i mam dla pani inne zadanie na najbliższe dni. –
- Inne ? – ściągnęłam brwi – To znaczy ? –
- Przygotowałaby pani bankiet. –

Patrzyłam na niego z facepalmem, żeby rozwinął swoją arcyciekawą ideę.
- Zbliżają się święta Bożego Narodzenia, a w związku z tym „EandJ” jak co roku chce pomóc dzieciom z domu dziecka. Finansowo oczywiście. – dodał – Chodzi tu o bankiet, na który mogłoby przyjść sporo gwiazd, wpłaciłyby trochę funduszy, dały coś na licytację, zagrały jakiś koncert … Wie pani co mam na myśli ? –

Nadal miałam ściągnięte brwi.
- Tak … Chyba tak … -
Tyle, że nie wydaje mi się, żeby to była łatwa robota -.- …
- Nie chodzi mi o huczne balety. Bardziej poszedłbym w stronę kameralną. – mówił Olivier – Myślę, że idealnie pani by to zorganizowała. – uśmiechnął się na koniec
- Ja … ? – powtórzyłam powątpiewająco z uśmiechem z żenady, widząc siebie w tej roli

Zaraz jednak przybrałam normalną mimikę.
- Nie robiłam nigdy takich rzeczy, więc nie wiem czy to jest dobry wybór, że padło na mnie … -
- Pani Victorio, ale jest pani kreatywną osobą, z wyobraźnią i dobrym sercem, a właśnie taka osoba musi zająć się organizacją bankietu … Zresztą zróbmy inaczej. – powiedział po chwili – Pomagałaby pani Rebecca, w sumie chciałbym ją awansować, więc miałaby pole do popisu. – uśmiechnął się – Rebecca załatwiałaby listę gości, jakiś poczęstunek, nagłośnienie, a pani zajęłaby się lokalizacją, dekoracją i kosztami. –

Nabrałam powietrza.
- Proszę się nie bać. To tylko tak groźnie brzmi. – zaczął mnie uspokajać
- Boję się, że nie sprostam pana wymaganiom. – przyznałam, wypuszczając powietrze
- Jakkolwiek by nie było i tak robimy to dla dzieciaków, a jestem pewny, że poradzi pani sobie znakomicie. –

Pokiwałam tylko głową, stwierdzając w jak bardzo beznadziejnym położeniu byłam.
Za chwilę Town zadzwonił do Rebecci i kiedy dziewczyna przyszła, każda z nas zanotowała sobie oczekiwania szefa. Ja, tak jak Olivier mówił, byłam odpowiedzialna za wybór lokalu, dekorację i kontrolę nad kasą. W porównaniu do roli Rebecci rzeczywiście miałam łatwą robotę bowiem dziewczyna musiała zapraszać gwiazdy, sprostać im manierom i humorkom, drzeć się z szefami kuchni o jedzenie i co najgorsze – załatwić sprawy akustyczne z nagłośnieniem. Trochę jej współczułam choć widziałam, że była pełna zapału – zawsze lepsze to od stania na portierni. Chociaż w sumie – gdybym była w pełni sił byłabym zapewne tak samo podekscytowana co ona i w swoim żywiole … Mniejsza.

- Ile mamy czasu na przygotowanie bankietu ? – spytałam na koniec
- Tydzień – odpowiedział Olivier

Nieświadomie chrząknęłam, a Rebecca zaczęła się wachlować kartką z zapiskami. Kurde blaszka. Trochę mało czasu.
Widząc naszą reakcję szef dodał łagodnie z uśmiechem;

- Spokojnie, to nie musi być oszałamiający spektakl. Z moimi wymaganiami, które sobie zapisały panie, poradzicie na pewno w ciągu 5 dni. Oczywiście te osoby, które paniom podałem z firmy mają również dostać zaproszenia, Rebecco. No i wy moje drogie też już się szykujcie z osobami towarzyszącymi bowiem bez was nie gramy. –
Wymiana uśmiechów.

Po chwili wyszłyśmy już ze „wspólniczką” z gabinetu szefa i jeszcze dokładniej się umawiając rozeszłyśmy do siebie, zaczynając coś załatwiać.
Pierwsza kwestia – lokal. Surfowałam po internecie, szukając jakichś w miarę sporych, ładnych lokali. Wybrałam 3, które trafiły do mojego gustu i były w centrum. Od razu umówiłam się telefonicznie na obejrzenie danych miejsc i pierwszą „wizytę” miałam już za godzinę. Nie czekając na nic zebrałam się do wyjścia i poszłam z notatnikiem i torbą pod wskazany adres.

Lokal był niczego sobie. Tyle, że dość mała scena nie przekonywała mnie. Mimo tego właścicielka oprowadzała mnie dalej. Stanęło na tym, że widząc w głębi powstawiane rury do tańczenia przed sofami podziękowałam i z niczym wróciłam do „EandJ”.
No to co robimy ? Szukamy dalej. Telefon pod drugi adres i kolejna wycieczka na miasto pieszo. W tym przypadku droga zajęła mi sporo czasu, bo do danego miejsca nie znałam żadnych skrótów i musiałam iść na okrętkę. Jak okazało się – na marne. Budynek już z zewnątrz w niczym nie przypominał godnego miejsca na bankiet i nie spełniał oczekiwań Towna. Zmarnowana wróciłam do „EandJ”.

- Masz już coś ? – złapała mnie Rebecca na korytarzu w drodze do mojego gabinetu
- Jeszcze nie – odpowiedziałam marnie – Byłam już w dwóch lokalach i nic. Został jeszcze jeden w miarę dobry. –
- Ok, to poinformuj mnie jak już coś będzie miała. –
- Jasne. A jak u ciebie zabawa z gwiazdeczkami ? – uśmiechnęłam się – Masz już kogoś ? –
- Wykonałam 27 telefonów. Jak na razie to mam tylko jakieś zespoły na skalę krajową, więc szału nie ma. – patrzyła w swoje notatki – Jak na przykład „Red Birds” ? –
- Coś takiego istnieje ? – uniosłam brew i zaśmiałam się
- No to jak mówiłam szału nie ma … - przeciągnęła – A tak z większych formatów to manager Cheryl Cole powiedział, że dadzą znać za 3 dni, a inni … - spojrzała na kartkę – to samo. Więc w sumie też jeszcze niczego nie mam i jesteśmy w czarnej dupie. – wróciła do mnie wzrokiem

Wymieniłyśmy blade uśmiechy.
- Swoją drogą nieźle, że na nas postawił przy organizacji. – powiedziała Rebecca, mając na myśli Oliviera
- Noooo – przeciągnęłam – nieźle … -

Dzwonek mojego telefonu.
- Przepraszam, muszę odebrać … - spojrzałam na wyświetlacz i odebrałam – Hej Nathan, co tam ? –
- … poszłaś w pierwszy dzień po długiej nieobecności do pracy i już w pierwszy dzień wpadłaś w pracoholizm ? –
- Co ? – nie zrozumiałam ^^ …
- Czekam już na ciebie od 10 minut, a ty nadal nie wychodzisz. –
- Już ?! – zdziwiłam się i dopiero Rebecca podstawiła mi pod nos zegarek z godziną 15.10 – Oł – zabultałam się – Ok, to ja już lecę do ciebie. – rozłączyłam się i zwróciłam do dziewczyny – Sorry Rebecca, ale muszę śmigać, bo już mój driver jest. – zaśmiałam się
- Spoko, zaraz też sama się zmywam. To co, do jutra wspólniczko ? –
- Do jutra – uśmiech

Wyszłam z „EandJ” i wsiadłam do samochodu Sykesa.
- Cześć kochanie. – pocałowałam go – Przepraszam, że musiałeś tyle czekać, ale dzień zleciał mi w oka mgnieniu. –
- Domyślam się. – uśmiechnął się uroczo – Zapinaj pasy i jedziemy do domu. –

Ruszyliśmy z parkingu.
- To opowiadaj jak minął dzień. –
- Wyobraź sobie, że Olivier zlecił mi i Rebece zorganizowanie charytatywnego bankietu dla gwiazd. I jestem odpowiedzialna za wybór lokalu, dekorację i wydatki. –
- Ooooo proszę. – wyszczerzył się, kierując – Nie wiedziałem, że mam taką przedsiębiorczą dziewczynę. –
- No ja też tego nie wiedziałam. – przyznałam z ironią – Stawiałam minimalny opór, dawałam dla Towna aluzje, że lepiej by było, gdybym nie podejmowała się tego, ale NIE ! Uparł się i amen. –
- Ale właściwie czemu nie chciałaś się tego podjąć ? –
- Hmmm … zastanówmy się i pomyślmy … - kolejna ironia – Może dlatego, że nigdy w życiu nie robiłam takich rzeczy ? – retoryczne pytanie
- Oj Vicky, nie przesadzaj. – pokręcił głową – Przecież lubisz nowe doświadczenia. –
- Ale nie na taka skalę ! –
- Daj spokój, poradzisz sobie. – powiedział spokojnie
- Muszę. – wzruszyłam ramionami – Nie mam wyboru. … A jak u was wywiady ? – zmieniłam temat
- W porządku. W sumie w kółko to samo. Każdy pyta o podobne rzeczy. W ogóle mam dla ciebie dobrą i złą wiadomość. – mówił, patrząc uważnie na drogę – Od której zacząć ? –

 
 



Jołson Kobiety :) ! Przez łóżko do rozejmu ? No nie w tym rozdziale ;p ( swoją drogą Anonimie jesteś niemożliwy xd ). Szybciutko komentujcie i ruszamy z następnym, bo przedwczoraj rozpędziłam się i napisałam już nexty ;p.
Podjęłam decyzje ważne dla mnie i zrobiłam już w tym celu pierwsze kroki. 3majcie kciuki, żeby wszystko poszło dobrze !

Komentujcie i jedziemy dalej :).

Big kiss :* !

PS Witam nowe czytelniczki :)

środa, 29 maja 2013

Dwa nieposkromione charakterki - rozdział 45.

- Mogę już iść do pracy, słyszałeś ? – wyszłam uradowana z gabinetu lekarskiego
- Ale masz nadal jeść, brać tabletki i oszczędzać siebie, słyszałaś ? – Nathan mówił tym samym tonem co ja
- Oj słyszałam. A tam – machnęłam ręką – Najważniejsze, że mogę wrócić do „EandJ”. –
- Ja ci zaraz dam „a tam” ! Słyszałaś co mówił lekarz ?! Masz dobrze się odżywiać. –
- Przecież przytyłam 1kg .-
- No hoho zaszalałaś. To jest bardzo dużo ! –
- Przestań ! – zaczęłam się na niego wkurzać
- Nie bulwersuj się tak. Złość piękności szkodzi. – wyszczerzył się i objął mnie ramieniem
- Mi już nie zaszkodzi. – prychnęłam

Nathan wybuchnął śmiechem, mocniej ścisnął mnie w talii i ruszyliśmy w stronę domu.


- Heeeej – krzyknęliśmy od wejścia
- Cześć ! – odkrzyknęli wszyscy domownicy
- No co tak długo ? – z kuchni wyszedł Jay, wycierając ręce w szmatkę – Vicky zrobiłem ci kotlety sojowe. –
- Ok, dzięki. –

Nathan zdjął mi płaszcz, a ja udałam się do łazienki umyć ręce.
- W ogóle jak ja ci się Jay odwdzięczę ? Gotujesz dla mnie same pyszności … to znaczy odgrzewasz najpyszniejsze mrożonki. – spojrzałam w lustro, poprawiając włosy
- Victoria chciałbym się przypomnieć, że wczoraj to ja na zmianę z Sivą robiłem za kucharza. – o framugę łazienkowych drzwi oparł się Max, zakładając ręce – Może dla nas też jakaś nagroda by się znalazła … ? Znaczy dla Sivy to nie potrzeba. – poprawił się od razu – Ale ja nie pogardziłbym. – pomachał brwiami
- Max, jesteś niemożliwy. – zaśmiałam się i przechodząc obok Łysolka poklepałam go po umięśnionym ramieniu

Zaszłam do kuchni. Na talerzu miałam kolorową bombę witaminową na obiad. Chłopaki naprawdę starali się pomóc i codziennie po kilka razy gotowali mi i odgrzewali przeróżne rzeczy. Jadłam wszystko po trochu nawet z tego względu, żeby żadnego nie urazić, widząc ile serca wkładali w przygotowania dla mnie posiłku.
- Co powiedział lekarz ? – wszedł do kuchni Siva
- Ogólnie w porządku. – wyjęłam z szuflady widelec
- A szczegółowo ? – spytał Max
- Nooo … -
- Jeszcze lipa – wszedł Nathan i nalał sobie wody – Czekamy na wyniki badań krwi, ale lekarz dał do zrozumienia, że szału nie będzie. –
- Ale ogólnie jest dobrze. – zacięcie powtórzyłam
- Jeszcze do dobra to brakuje. – powiedział Nathan i poszedł do siebie na górę
- A tego co ugryzło ? – wskazał za kolegą Tom

Wzruszyłam ramieniem i wzięłam się za jedzenie kiedy Jay oświadczył;
- Zmykam ja do Lisy. –
- ZNOWU ?! – krzyknęliśmy chórem
Loczek trochę się speszył.
- No co ? – uśmiechnął się nieśmiało
- Od przedwczoraj kiedy pogodziłeś się z Lisą co chwila do niej jeździsz. – przypomniałam
- Albo dzwonisz do niej. – odezwał się Max
- Albo mówisz o niej. – przytaknął Siva
- Albo gadasz przez sen o niej. – zakończył Tom

Chwila ciszy, bo Jay przeleciał po nas wszystkich wzrokiem i nie wiedział co powiedzieć, więc palnął w końcu;
- Parker ty milcz lepiej dobrze ? Ty też nie jesteś lepszy. Tylko Kelsey to, Kelsey tamto. –
- O matko – wzięłam się za czoło, wzdychając, bo tak jak myślałam Jay z Tomem zaczęli po chwili licytować się, które dziewczyna jest lepsza

Uniosłam z powrotem głowę.
- Lisa ma przynajmniej dystans do siebie. –
- A Kelsey jest doprawdy urocza. –
- Chłopaki błagam … - powiedziałam cicho
- Lisa to naprawdę –
- Cicho bądźcie ! – krzyknęłam ze śmiechem
Zamilkli i popatrzyli na mnie.
- Jeju, to zaproście Kelsey i Lisę na kolację i nie będziecie mieli problemu, bo wszyscy się poznają. –
- I Młoda ma rację. – kiwnął głową Max
- A dziękuję bardzo. To był doprawdy iście kreatywny pomysł, na który tylko ja mogłam wpaść. – zironizowałam, machając teatralnie rzęsami
- Dobra, to ja pogadam dziś z Kelsey. –
- A ja z moją Lisą. –
- TWOJĄ Lisą ?! – postawiłam oczy na Jaya
- Nnnnnooo tak … -
- Ale świnia ! Czemu nie mówiłeś, że jesteście razem ?! – wybuchnęłam radością – Z kolei z niej też niezłe ziółko, bo zamknęła się i nie pochwaliła wczoraj przez telefon ! –
- Bo to na razie między nami miało zostać. – Jay podrapał się po głowie
- Uhhh będzie trzeba to uczcić. – zatarł ręce Siva
- Czemu nie – dodał Tom

Do kuchni wrócił Nathan i niepoinformowany o nowym temacie został przy starym i oznajmił mi;
- Olivier będzie zdziwiony, że jutro zobaczy cię w pracy. –
- Nie będzie. –
- Jak to ? –
Wgapiłam się w brukselkę na talerzu.
- Victoria … - grożący ton Nathana
- Dobra, zadzwoniłam do niego. – walnęłam prosto z mostu
- Niech zgadnę … już przed wyjściem do lekarza, prawda ? – oparł się o stół naprzeciwko, szukając mojego spojrzenia
- Prawda … -

Zdenerwował się trochę.
- I nawet gdyby lekarz powiedział, że nie możesz jeszcze wychodzić z domu to i tak byś poszła prawda ? –
Przygryzłam tylko wargę, przybierając oczy kota ze Shreka.
- Victoria ! – chłopak na dobre się wkurzył
- Mówiłam ci czemu chcę wrócić do pracy. – zaczęłam się bronić i podniosłam głos – Rozmawialiśmy już o tym i nie krzycz na mnie, dobrze ?! –
- Ej, wiecie, że za 2,5 tygodnia święta ? –
- TOM !! – krzyknęliśmy obydwoje na Parkera, który stał przy kalendarzu
- No co ? – zrobił minę zbitego psa
- Nie widzisz, że rozmawiamy ?! –
- Raczej kłócicie się, Nathan … -
- Nieważne – przewrócił oczami
- Chyba dobrze, że dziewczyna jest ambitna i chce wrócić do pracy, nie ? –
- Nie ! –

Widząc zdenerwowanego Nathana musiałam zaalarmować;
- Dzięki Tom, ale sama to dalej wyjaśnię … Nath – zwróciłam się do chłopaka – Przecież doktor pozwolił mi już normalnie funkcjonować. Prawie. – poprawiłam się przez spojrzenie spod byka Sykesa – Będę na siebie uważała. –
- Ale tu nie chodzi o to Victoria. –

Zgłupiałam. Facepalm.
- To o co ? –
- O twoją wieczną samowolkę. Zawsze sama podejmujesz decyzje, o których dowiaduję się na końcu. Poza tym nie myślisz o swoim dobru. –
- Od pierwszego spotkania i od pierwszej naszej rozmowy wiedziałeś, że mam trudny charakter. –
- To nie jest żadne wytłumaczenie. – kręcił głową
- Od zawsze byłam samodzielna i starałam się sama za siebie odpowiadać i załatwiać swoje sprawy bez wdrążania do tego innych osób. –

Nathan patrzył na mnie uważnie.
- I nie widzę potrzeby, żeby tego zmieniać. – dokończyłam
- To skoro nie widzisz potrzeby to trudno. – westchnął, odstawił szklankę i wyszedł z kuchni

Ręce mi opadły.
- Nathan nie zachowuj się jak dziecko ! – krzyknęłam za nim
Nawet się nie odwrócił tylko już wchodził po schodach na górę.
- Widziały gały co brały ! – krzyknęłam jeszcze głośniej wkurzona
- UUuuuu – mruknęli chłopaki, którzy byli świadkami „rozmowy”

Spojrzałam na nich po czym przeniosłam wkurzony wzrok na okno i westchnęłam ciężko.
- Dwa nieposkromione charakterki w parze … -
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo. –
- Dzięki Max, dzięki Jay. – oparłam się ostentacyjnie o oparcie krzesła
- Spokojnie, pogodzicie się. – uśmiechnął się Siva
- I to jeszcze dzisiaj. – dodał Tom
- Mamy mąkę i jajka ? – wypaliłam

Chłopaków facepalm ? Jeszcze lepszy niż mój.
- Mamy. – odpowiedzieli po chwili
Wstałam i chwyciłam fartuch.
- Będzie ciacho ? – ożywił się Tom
- Będzie.- rzuciłam i szybko ze zdenerwowania zawiązywałam z tyłu fartuch – Może nawet i dwa albo i trzy. –
- Jest ! – chłopaki przybili sobie piątki
- Wreszcie jakieś normalne żarcie. – wzniósł oczy do nieba Max
- Jest jedna dobra strona zdenerwowania ciebie, wiesz Vicky ? –
- Wiem Siva. – wyciągałam z kredensu miski – Tata mi to zawsze powtarza. –
- Skoro pichcenie ją uspokaja to my tylko korzystajmy. – wyszczerzył się Tom
- Podziękujcie koledze. – mruknęłam pod nosem i zaczęłam rozbijać jajka

Pierwsze walnęłam w róg kredensu z taką siłą, że całe się stłukło i nie miałam czego zbierać.
- Żesz ! –
- Słońce spokojnie ! – obok pojawił się Tom – Bierz następne, posprzątam. –
- Dzięki … -

Wbiłam jajka następne już bez problemu. Po umyciu rąk szukałam po szafkach jakichś odpowiednich rzeczy do ciasta. Znalazłam interesujące mnie groszki, czekolady, Toma zagoniłam do obierania jabłek, a sama wyciągnęłam z zamrażarki maliny.
- Masz coś przeciwko dwóm ciastom ? – zwróciłam się do siedzącego za stołem Parkera, który uśmiechnął się tylko szeroko – Oczywiście, że nie, po co pytam. – odpowiedziałam sama sobie

Po niedługim czasie Jay wyszedł z domu do Lisy zaś Tom na spotkanie z Kelsey. Zostałam na dole z Maxem i Sivą. Nathan obrażony siedział u siebie na górze i nie wychodził.
Gdy pierwsze ciasto siedziało w piekarniku usiadłam po krzątaninie na krześle i już bardziej uspokojona zaczęłam zastanawiać się nad kłótnią z Nathanem. Nad samą sobą. Już sama nie wiedziałam co myśleć. Przecież to, że byliśmy parą nie oznaczało, że miałam się zmieniać i zmieniać swój światopogląd. Ale z drugiej strony jemu to nie pasowało. I wybuchł mały konflikt między nami czyli coś było nie tak. Coś trzeba było zrobić. Tylko, żeby sobie nie wyobrażał, że cała wina leżała po mojej stronie …

Po 50 minutach wyciągnęłam pierwsze ciasto, wystawiłam na blat stołu i włożyłam kolejne do piekarnika.
Ustałam przodem do okna i zastanawiałam się czy pójść do Nathana na górę czy przytrzymać go. Musieliśmy to sobie wyjaśnić. To była ważna sprawa- najwidoczniej nie pasował mu mój charakter. Jeśli nie dogadamy się to bez sensu się męczyć i kłócić co chwilę …

- Pięknie pachnie. – przerwał mi przemyślenia z salonu Siva i Max
- Jeszcze za gorące do jedzenia. – odpowiedziałam monotonnym tonem, patrząc w dal
Usłyszałam kroki na schodach.
- Chyba musimy porozmawiać. –

Odwróciłam się, a w wejściu do kuchni zobaczyłam Nathana. Jego twarz była neutralna. Nie potrafiłam wyczytać z niej żadnych emocji.
- Nie „chyba” tylko koniecznie. – powiedziałam

 



Hej Dziubki J ! Jest 45 rozdział- yeah zdążyłam dobić z ustaloną ilością rozdziałów mimo, że do urodzin jeszcze trochę czasu ;).
Bardzo cieszę się, że moje opowiadanie poprawia Wam humorki. Jeden komentarz przypomniał mi dawniejsze moje, kiedy zafascynowana innymi opowiadaniami zazdrościłam dziewczynom talentu. Anonimku, bo zwracam się do Ciebie- jeśli czujesz, że masz pomysły, zaczynasz pisać swoje opowiadanie, a po głowie chodzi myśl o założeniu bloga, to naprawdę nie rezygnuj, nie chowaj głowy w piasek, nie bój się tylko zakładaj i udostępniaj J ! Sama kilka dobrych lat chowałam zapiski do szuflady, bo bałam się wyjawić je światu, nikomu ich nie pokazywałam i żyłam w przekonaniu, że te bazgroły są beznadziejne. A chyba jednak nie, bo czytacie i komentujecie, a ja nadal mam masę pomysłów J. Odwagi Anonimku J !

Wysyłam do Was tonę buziaków, a sama zbieram się pakować bowiem dziś wracam do domu :* !