czwartek, 31 grudnia 2015

Walczymy - rozdział 152.

Wysiadałam z samochodu, gdy usłyszałam jeszcze Nathana;
- Jesteśmy w kontakcie!
Wbiegłam do szpitala i sprintem kierowałam się na salę Stephana. Przed drzwiami zatrzymała mnie znajoma pielęgniarka.
- Przykro mi, nie można.
Ledwo wyhamowałam. – Jak to nie można? – na jednym wdechu
- Lekarze próbują unormować stan pacjenta.
- Ale co ze Stephanem?! – zawołałam chyba za głośno, bo kobieta zganiła mnie wzrokiem, złapała pod rękę i odsunęła na bok
- Pani Victorio, proszę się uspokoić.
- Jak mam się uspokoić skoro nie wiem co się dzieje i nie mogę do niego wejść?!
- Proszę pani… - westchnęła – Za tamtymi drzwiami toczy się walka. – spojrzała mi głęboko w oczy – Bez leku, o którym było wspominane ani rusz. Przykro mi… - powiedziała po czym odeszła ze spuszczoną głową. Patrzyłam za nią długo do czasu, gdy obraz został rozmazany i łzy zaczęły lecieć po policzkach. Wyciągnęłam szybko telefon i wybrałam numer.
- Tak kochanie? Nie mogę rozmawiać, właśnie wchodzę do fundacji.
- Nath…
- Vicky, płaczesz? Skarbie
- Nath proszę cię pospiesz się. – chciałam dodać coś jeszcze, ale niestety telefon w czasie drogi do szpitala nie zdążył się naładować w samochodzie i wyłączył mi się. Starałam się głęboko oddychać, ale nie wychodziło mi to. Chodziłam po korytarzu nerwowo w to i z powrotem, próbując włączyć telefon, który ani drgnął. Co chwilę patrzyłam na drzwi od sali i marzyłam, żeby stanął w nich uśmiechnięty Steph. Nie miałam pojęcia ile czasu minęło na dreptaniu przed salą, ale dla mnie była to nerwowa wieczność. Serce biło jak oszalałe, a ręce i nogi drżały. W gardle urósł gul wielkości piłki chyba tenisowej i miałam wrażenie, że lada chwila zwymiotuję. Po którejś rundce na korytarzu, gdy zakręcałam się, na korytarz wbiegła Lisa i Max. Ściągnęłam brwi.
- Co wy tu robicie?
- Och Vicky! – podbiegli do mnie – Tak nam przykro! – przytulili mnie, ale odsunęłam się i spojrzałam na nich z wyrzutem
- Jakie przykro? Stephan żyje. I będzie żyć. – spojrzałam na drzwi – Walczymy. … w ogóle co wy tu robicie? – powtórzyłam
- Nathan zadzwonił i poprosił, żebyśmy przyjechali do ciebie.
- Dzięki… Pożyczysz mi telefon? Mój mi padł.
- Jasne, trzymaj. – Max podał swoją komórkę
- Idę po kawę. Chcecie?
- Jasne Lisa, dzięki. – wybrałam numer Nathana, po sygnale oczekiwania chłopak odebrał;
- Jesteście już w szpitalu? Daj mi Vicky!
- To ja Nath, telefon mi się rozładował.
- Rany boskie Victoria, nie mogłaś go naładować? – mały opieprz – Jadę do drugiej fundacji, w tej nie miałem czego szukać. - uniosłam wzrok, byle nie ryknąć płaczem – Halo… Vicky… jesteś tam?
- Mhm…
- Vicky, w jakim on jest stanie?
- Nie wiem dokładnie… - nie wytrzymałam i rozpłakałam się – Nie chcą mi niczego powiedzieć. Nathan spiesz się. Tylko tyle wiem, że nie mamy czasu. – teraz to brunet niczego nie odpowiedział – Damy radę. – dodałam zaraz
Chrząknięcie. – Pewnie, że damy radę. Muszę kończyć. – rozłączyliśmy się. Drżącą ręką oddałam Maxowi telefon. On szybko go schował do kieszeni po czym bez słowa zrobił krok w moją stronę i mocno przytulił do siebie. Schowałam twarz w jego klatkę piersiową i próbowałam uspokoić się. Musiałam opanować emocje i myśleć logicznie.
- Przyniosłam kawę… - mruknięcie Lisy. Oderwałam się od Maxa i wytarłam resztki łez z polików.
- Skąd mogę wziąć jeszcze kasę? Pomóżcie mi coś wymyśleć.
- Nie wiem… - pokręciła głową Lisa – Znasz jakiegoś kota, który miałby hajsu jak lodu?
- Gdybym znała to bym od razu się do niego zgłosiła.
- A ten cały ich – kiwnęła głową na George’a – Scooter?
- Nie rozumiem…
- Lisa chyba chce wziąć od niego kasę… - Max popił kawy
- Ale on przecież mnie nie znosi. Postawił mi ultimatum, że dałby kasę gdybym zgodziła się na ustawiony wywiad, a ja… - aż zakręciło mi się w głowie, gdy zdałam sobie sprawę z własnego czynu - …a ja obniosłam się honorem i powiedziałam, że nie będę kłamać. Cholera! – załamana złapałam się za czoło – Było trzeba siedzieć cicho i na wszystko się zgadzać to teraz miałabym tą kasę! Co ja narobiłam?!
- Rety jak ona zbladła... – Lisa zaalarmowała do Maxa, który od razu z zaniepokojoną miną posadził mnie na krześle
- Co ja zrobiłam?! – wielkimi oczami patrzyłam na dwójkę przyjaciół
- Vicky uspokój się, słyszysz?! Uspokój!
- Niczego złego nie zrobiłaś.
- Chciałaś być w porządku.
- W porządku?! – krzyknęłam – Wobec kogo? Bo chyba nie wobec Stephana, który teraz walczy o życie!
- Kochana, uspokój się.
- Victoria – Max kucnął przede mną i patrzył mi w oczy – nie masz sobie nic do zarzucenia, jasne? Poświęciłaś i tak wiele, nie każdy zrobiłby tyle na twoim miejscu.
- Ale mnie nie obchodzi każdy… - jęknęłam z oczami pełnymi łez po czym wstałam – Może powiedzą mi cokolwiek co tam się dzieje. – zauważyłam pielęgniarkę wychodzącą z sali. Podeszłam do niej szybko z nadzieją w oczach.
- Nie mogę pani nic powiedzieć więcej. Przykro mi, nie jest pani z rodziny.
- A kogoś z rodziny pani tu widzi? – zagotowałam się
- Właśnie nadchodzi jego matka, przepraszam. – pielęgniarka weszła do pokoju lekarskiego, a ja zawróciłam się i zobaczyłam kobietę, która pospiesznym krokiem szła w stronę sali. W moją stronę. Wyglądała na nieco przejętą. Miała włosy w nieładzie. Wyglądała na dojrzałą kobietę. Patrzyłam na nią bezczelnie i bez skrępowania. Ona minęła mnie, nawet na mnie nie zwracając uwagi i już miała wejść do lekarskiego, gdy znajoma pielęgniarka ponownie z niego wyszła.
- Dzień dobry, Lara – nie usłyszałam nazwiska – przyjechałam jak najszybciej się dało, jestem matką Stephana, co z moim synem?!
Pielęgniarka spojrzała na mnie smutnym wzrokiem i powiedziała na tyle głośno abym mogła usłyszeć. – Przykro mi, Stephan jest w krytycznym stanie. Potrzebujemy natychmiast jedynego leku, który jest w stanie uratować pacjenta.
- To podajcie go, na co czekacie?! – oburzyła się kobieta
Nie mogłam tak po prostu stać z boku. – Właśnie czekamy na informację z fundacji. – odezwałam się, a kobieta odwróciła się i nasz wzrok się spotkał. Stephan miał jej oczy. Przez chwilę zahipnotyzowałam się, ale kontynuowałam szybko. – Mój chłopak jest w kolejnej, bo dwie odmówiły nam już pieniędzy.
Kobieta ścięła mnie bezwzględnie. – Kim pani jest i o czym pani mówi?!
Pielęgniarka wyprzedziła mnie. – To jest pani Victoria. Pani Victoria przychodzi tu niemal codziennie od długiego czasu, kiedy stan Stephana był jeszcze w normie. Spędzali z sobą całe dnie, bardzo się do siebie przywiązali i zżyli, a teraz pani Victoria szuka reszty pieniędzy na lek, który niestety jest bardzo drogi.
Kobieta kręciła głową. – Nic nie rozumiem…
- Bo może zrozumiałaby pani, gdyby tu była? – tak, to był czas Wiktorii… - Gdyby interesowała się pani Stephanem?
- Niech pani sobie nie pozwala. – zmroziła mnie wzrokiem – Nic pani o mnie nie wie, nie ma pani prawa się wypowiadać.
- Owszem, mam! – powiedziałam głośniej – Bo w głowie mi się nie mieści jak można porzucić dziecko! W dodatku tak chore dziecko! Jak pani mogła funkcjonować z tą myślą?! Przez cały ten czas nie widziałam w szpitalu pani ani raz! Ani raz! Nie interesowało panią to, że Stephan się śmiał, chciał się bawić. Że potrzebował kogoś. Że chciał się przytulić z radości, ale i schować się w ramionach, gdy źle się czuł i płakał. – do oczu nadeszły łzy, ale silnie kontynuowałam – Starałam się dać mu to wszystko, bo on zasługuje na miłość. Tyle, że nie mógł na nią liczyć od własnej mamy. Gdzie pani była, gdy Stephan nie mógł spać? Gdy nie mógł jeść? Albo gdy opowiadałam mu bajki na dobranoc? Pani śmie się nazywać jego matką?! – spojrzałam jej w oczy, a ona w moje
- Proszę stąd wyjść. Nie jest tu pani już potrzebna. – usłyszałam od niej
- Jak pani może?! – Lisa wkroczyła do akcji – Victoria wszystko poświęciła, żeby być dla pani syna podczas gdy pani szlajała się nie wiadomo gdzie, a teraz pani mówi do niej takie rzeczy?!
- W tej sytuacji – odezwał się Max - to Vicky wygląda na mamę Stephana, nie pani. – po czym obydwoje wzięli mnie za ręce, zawrócili się i pociągnęli za sobą
- Co za suka! – syknęłam, gdy odprowadzili mnie dalej
- No. Niezła franca.
- Lisa nie nakręcaj jej bardziej.
- To co, mam siedzieć cicho Max jak widzę taką
- Lisa!
Przyjaciółka przewróciła oczami. Zadzwonił telefon Maxa.
- To Nathan, na pewno do ciebie. – podał mi telefon, a ja odebrałam
- Nath, masz coś??
- Kochanie mam!
- Naprawdę?! – wisnęłam
- Tak, sprawdzaj konto i załatwiaj z lekarzami, zaraz będę.
- Boże, cudownie! – zaczęłam się śmiać. Rozłączyliśmy się i wpadłam w objęcia dwójki przyjaciół, którzy razem ze mną cieszyli się. Pobiegłam od razu do pielęgniarki, olewając matkę Stephana, która siedziała pod ścianą.
- Niedługo będziemy mieli pieniądze! – oświadczyłam pielęgniarce
- Jak to? – podniosła się matka chłopca, która mimochodem otarła łzy
- Proszę wziąć lek dla Stepha i go podawać. – dodałam entuzjastycznie
- Przykro mi, ale musimy poczekać na potwierdzenie przelewu.
- Ale przecież to duża suma, więc trochę to potrwa, a w tym czasie możecie podać już mu lek i go uratować.
- No właśnie. – przytaknęła za mną matka chłopca
- Przykro mi, ale niestety takie są procedury. To za poważna sprawa, za drogi lek, żeby uwierzyć na słowo, że państwo macie te pieniądze uzyskane.
- Ale tłumaczę pani, że mamy! – zaczęłam się denerwować – Mój chłopak zaraz tu będzie, więc pokaże pani dokumenty, potem przelew na koncie, a teraz proszę zacząć działać, podać lek Stephanowi i nie marnować czasu!
- Jestem całym sercem z wami, ale nikt mi nie pozwoli… Proszę sprawdzać stan konta i dać natychmiast znać, gdy już pieniądze faktycznie będą.
- To wam chodzi o głupie potwierdzenie moich słów czy o życie dziecka do cholery?!
- Vicky… - obok mnie pojawił się ni stąd ni zowąd Max, który ponownie odciągnął na bok
- Dlaczego oni to robią?! – miałam wrażenie, że opadam z sił
- Procedury…
- Lisa błagam cię, nie powtarzaj tego!
- Lepiej sprawdź konto.
Za pomocą telefonu Maxa weszłam na stronę banku. Mieliśmy konto w tej samej firmie, zdziwiłam się, bo nawet nie miałam pojęcia o tym. Zauważyłam, że George nie wylogował się z ostatniej sesji, a moim oczom ukazała się tzw. historia przelewów. Gdy spojrzałam niechcący zanim wylogowałam się z jego konta, na ostatni przelew z dokładnie taką samą kwotą jaką dostałam od anonima dla Stephana, a nr rachunku odbiorcy zgadzał się z moim, krew odpłynęła mi z mózgu. Zostało to zauważone, bo Max momentalnie zajrzał na telefon, a potem spojrzał mi w oczy, milcząc. Przełknęłam ślinę i zwróciłam na niego wzrok.
- To ty…? – spytałam ochryple - … Max! … Odpowiedz mi!
- Tak, to ja. – westchnął – Zadowolona?
- Nie! Niezadowolona! Po co ten cyrk z anonimem?
- A co ci miałem powiedzieć?!
- Prawdę?!
- Serio?! Miałem dać ci te pieniądze, mówiąc „Weź Vicky, przydadzą się Stephanowi”?!
- Tak! A co w tym takiego dziwnego?!
- Victoria nie bądź śmieszna! – ściął mnie – Wzięłabyś te pieniądze?! Ode mnie?!
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Patrzyłam na niego ze łzami w oczach i zaciśniętą szczęką.
- Halo – odezwała się Lisa, która obserwowała nas w milczeniu – naprawdę chodzi o ten wielki anonimowy przelew?
W tej chwili na korytarz wpadł Nathan. – Powiedziałaś, że mamy pieniądze?
- Tak, ale każą udokumentować, że rzeczywiście pieniądze są zebrane.
- Ok, lecę dać im papiery z fundacji. Kochanie, udało się! – pocałował mnie szybko w policzek i szczęśliwy pobiegł do gabinetu lekarskiego. Oddałam telefon Maxowi, nawet na niego patrząc. Jakieś 5 minut później, zrobiło się ogromne zamieszanie. Lekarze i pielęgniarki pospiesznie wymieniali się w drzwiach do Stephana. Pielęgniarka znajoma po którymś razie pokazała nam kciuk uniesiony w górze i poruszyła ustami, mówiąc, że lek został podany. W czwórkę zaczęliśmy trzymać się za ręce, pełni nadziei, że się uda. Że za niedługo będziemy mogli zobaczyć Stephana, który poczuje się lepiej. Jego matka co jakiś czas patrzyła na nas, ale kiedy nasz wzrok się spotykał, opuszczała głowę albo się odwracała.
- Kto to jest? – spytał w końcu Nathan
- Jego matka. – odpowiedziałam, a chłopak spojrzał na mnie zszokowany i aż otworzył usta ze zdziwienia
- Teraz się zjawiła?!
- Nath, już jej nagadaliśmy, daj spokój. – złapałam go mocniej za rękę, bo widziałam, że już wybierał się w jej kierunku – Teraz najważniejszy jest Steph.
- Masz rację… - powiedział – Dostał lek, już będzie tylko lepiej. – uśmiechnął się z ulgą – Wiesz jak się cieszę, że udało się? Nawet sobie nie wyobrażasz! Już chcę przybić z nim piątkę i budować następne autostrady, które tak lubi. Jestem przeszczęśliwy!
- Ja też chcę go już bardzo zobaczyć. – przyznałam szczęśliwa jednak zaniepokoił mnie znowu ruch pod salą i krzyki lekarzy do pielęgniarek. Spojrzałam na Nathana. On również z niezrozumienia ściągnął brwi. Podbiegliśmy my i matka chłopca do lekarza.
- Proszę się odsunąć, musimy rozpocząć reanimację. – i zniknął za zamkniętymi drzwiami. Matka Stephana zaczęła szlochać, a ja bezwładnie osunęłam się. Gdyby nie ściana za mną, spotkałabym się z podłogą. Nathan momentalnie złapał mnie za rękę. Błądziłam wzrokiem, nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Za tymi drzwiami, kilkanaście metrów przede mną, mały chłopiec, którego pokochałam walczył o życie. Dosłownie.
- Jak to? – jęknęłam – Przecież lek…
Miałam wrażenie, że trwało to wieczność. Najokropniejsza wieczność w moim życiu…
Drzwi od sali otworzyła znajoma pielęgniarka, która wychodziła na korytarz. Spotkałam się z jej wzrokiem. Miała szklane oczy i dopiero wtedy usłyszałam jednostajny pisk sprzętu, do którego podłączony był Stephan. Zaczęłam kręcić głową. Pielęgniarka podeszła do matki chłopca, spojrzała na mnie i zdołała tylko wypowiedzieć;
- Spóźniliśmy się z lekiem. Bardzo mi przykro…
- Nie! – krzyknęłam i wybuchnęłam płaczem – To na pewno nieprawda! Lek po prostu nie zaczął jeszcze działać. To nieprawda! Stephan żyje! – krzyczałam, płacząc. Jego matka schowała twarz w dłoniach. – To nieprawda! – szlochałam – Nathan! – chłopak był cały blady, złapał się za głowę i kucnął wbijając wzrok w ziemię. Lisa trzymała się za czoło, a Max wyklinając, walnął pięścią w ścianę. Czułam się jak w amoku, jakbym miała zaraz rozerwać się. Złapałam swoją torbę i wybiegłam z korytarza na sam dół, po czym wybiegłam na dwór. Nie przebiegłam więcej niż 15 metrów i wybuchnęłam płaczem aż zgięłam się w połowie. Zanosiłam się, szlochałam, nie potrafiłam nabierać powietrza.
- Stephan… - zaczęłam powtarzać co chwilę przez płacz - … Steph …

Nie mogłam uwierzyć, że… Nawet nie przechodziło mi to przez myśl. Nie mogłam się z tym pogodzić. Przecież jeszcze kilkanaście minut temu cieszyliśmy się wszyscy, że się udało, że Mały wyzdrowieje, wiązaliśmy z nim dalsze plany. Tak bardzo chciałam go zobaczyć, a tu… więcej miałam go już nie zobaczyć. Nie miałam już nigdy więcej jego usłyszeć, wpatrywać się w jego wielkie, ciekawe świata, orzechowe oczka… Nie miałam już nigdy więcej się z nim śmiać, gładzić go po drobnej rączce, przytulać… Tak po prostu jego już nie było…






…wiem. Dowaliłam.
Cześć :*! Już wycierajcie nosy, osuszcie swoje piękne oczęta. Ja to poczyniłam, bo nie ukrywam, że się sama nakręciłam i wzruszyłam pisząc ten rozdział. Jak już wiecie- niestety ten wątek nie zakończył się happy endem. Tak jak w życiu. Nie ma co słodzić i opowiadać, że jest wszystko różowe do pożygu (wybaczcie dosadne określenie) skoro nie zawsze jest.
Ale! To nic nie znaczy i wcale to nie namierza mojego kierunku na osadzenie Wantedowych w szarych barwach- znacie mnie już dosyć długo i wiecie, że tak nie będzie ;)
Moi Drodzy! Spięłam się właściwie w nieco ponad dwie godziny z rozdziałem i szczerze mówiąc do ostatniej linijki nie wierzyłam, że jeszcze dzisiaj uda mi się dodać nowy rozdział! Woho! San samą siebie tez potrafi zaskoczyć ;D!
A będąc już w ostatniej dobie ostatniego dnia Starego Roku, życzę Wam Kochani wszystkiego co najlepsze i najpiękniejsze- zdrowia i szczęścia, bo wydaje mi się, że wtedy wszystko będzie się układać. Niech 2016 rok będzie lepszym rokiem niż ten, który niedługo za Nami. Macie jakieś postanowienia noworoczne, którymi chcecie się podzielić ;>?
Ja mogę Wam zdradzić, że mam kilka celów na ten rok. Mianowicie! Zdanie oczywiście dwóch lat studiów w rok, które ciągnę, odbycie stażów, przeprowadzka do innego miasta, znalezienie pracy… A z takich „głębszych” zamiarów- pozbycie się i wystrzeganie toksycznych znajomości. Chyba nic tak mnie nie rozwala jak marnowanie czasu dla osób, którym ten czas nie powinien zostać poświęcony (pominę swoje osobiste powody ;p).
Kończę, bowiem trzeba porządnie się wyspać przed nocną zabawą, żeby wyglądać jak gwiazda, a nie jak np. z ostatniej historii na basenie, którą opowiedziałam Wam pod ostatnim rozdziałem… ;p
Odwiedźcie Wantedowe Story za kilka godzin znowu! Planuję  nowy wygląd strony ;)…

Trzymajcie się ciepło, szampańskiej zabawy, czytamy się w Nowym Roku :D!!!
<3

poniedziałek, 21 grudnia 2015

To już nie jest The Wanted - rozdział 151.

Wszyscy zgodnie patrzyliśmy na nich jakby z byka spadli. Oczywiście wszystkim nam zrzędły miny. Po dobrych kilkunastu sekundach ciszy Siva skrzywił się i zapytał;
- Co?
- Ja tam mogę powtórzyć, nie ma problemu
- Zamknij się Max. – przerwał brutalnie Tom – Wy jesteście normalni?! Co wam odbiło?! – podszedł do obydwu i patrzył im prosto w oczy kiedy żaden z dwójki nie był w stanie odpowiedzieć – W ogóle spoko, że raczyliście nas kiedykolwiek o tym poinformować. W końcu zespół to zespół, nie? – i przedarł się między nimi, szturchając „z bara” i poszedł do domu
- Świetnie – Kelsey zerwała się i poszła za swoim chłopakiem, rzucając jeszcze – Gratuluję.
- Ej, powiedzcie, że żartowaliście?
- Nie Nareesha – westchnął Jay – to… - spojrzał za wychodzącą Kelsey – w tym wypadku PONURA prawda.
Mulatka wzięła się za czoło, a następnie złapała Sivę i ciągnąc go za sobą bez słowa również opuścili taras. Spojrzałam na Nathana, który nadal stał jak wryty z oczami wielkości piłek tenisowych.
- Dobra stary, dawaj. Twoja kolej na zjechanie nas. – kiwnął głową i tak już widocznie zdołowany Loczek
- Właściwie… - Nath chrząknął – To ja nie wiem co mam powiedzieć. Dajcie mi czas na przyjęcie tego i poukładanie w głowie, bo jestem w szoku. – przyznał
- Potrzebujesz czasu? Na co? – prychnął George – Na wymyślenie jacy to jesteśmy niewdzięczni albo zdradliwi?
- Max nie bądź niesprawiedliwy. – zwróciłam uwagę
Nathan wziął głęboki oddech i poszedł za dom z drugiej strony. Siedziałyśmy z Lisą, milcząc.
- To chyba popite mamy…
- Daj spokój Max. – westchnął Jay
- Dajcie mi. – zgłosiła się Lisa – To za dużo jak na kilka godzin po przylocie. – zaśmiała się
- Vicky też chcesz?
- Nie, dzięki. Pójdę do Nathana. – wstałam i podążyłam śladem za swoim chłopakiem. Obeszłam dom i znalazłam bruneta siedzącego na pagórku, wpatrującego się w krajobraz. Bił się z myślami. Z daleka to rozpoznałam.
- Mogę? – spytałam cicho, wyrywając go z przemyśleń
- Jasne. Siadaj.
Zajęłam miejsce obok niego i przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w milczeniu. Wiedziałam, że musiało to wszystko do niego dojść na spokojnie, nie chciałam naciskać, bo to nie o to chodziło.
- Vicky… - zaczął wreszcie, ale nadal spojrzeniem tkwił w krajobrazie – Co tu się dzieje? Dlaczego tak namacalnie rozpadamy się?
- Nath, ale nikt tu nie mówi o rozpadaniu się… - powiedziałam cicho – Przecież nadal jesteście zespołem.
Popatrzył mi prosto w oczy z przekonaniem. – Naprawdę w to wierzysz?
Jego ton i spojrzenie było tak przekonujące, że musiałam spuścić wzrok.
- Po prostu… staram się to jakoś wytłumaczyć.
- Victoria, ale tego się nie da wytłumaczyć. Właśnie o to chodzi! Im już nie starcza The Wanted, oni szukają czegoś więcej, innych alternatyw. A przypomnij sobie jak to wyglądało jeszcze 2 miesiące temu. W Londynie. Albo kiedy nas poznałaś.
- Fakt… The Wanted dla każdego z was było wszystkim.
- A oni teraz tak po prostu oświadczają nam o innej robocie? Wcześniej wszyscy z nas uczestniczylibyśmy od samego zalążka narodzenia się tych pomysłów w głowach. O ile w ogóle na coś takiego by wpadli… Jak oni zamierzają w ogóle połączyć jedno z drugim? – Nathan naprawdę był przejęty i zmartwiony. Miał tyle pytań, na które niestety nie znałam odpowiedzi i sama nie wiedziałam jak pomóc, co powiedzieć, bo wiedziałam, że Sykes miał rację. Kilka miesięcy temu nie było mowy o innym zajęciu niż The Wanted. Każdy za każdego dałby się w ciemno pokroić. Z daleka wyczuwalna była nierozerwalna więź i solidarność. A teraz, po przylocie do Los Angeles? Wszystko się diametralnie zmieniło.
- To już nie jest The Wanted. To pojedyncze jednostki, składające się z Jaya, Maxa, Sivy, Toma i mnie. Mam ochotę to wszystko chrzanić. – powiedział na koniec, wstając. Wyciągnął do mnie rękę i uśmiechnął się smutnie – Chodź, nie wypada tak zostawiać gościa. – pomógł mi wstać i objęci wróciliśmy do Lisy, przy której siedzieli Max z Jayem i pili wspólnie piwo.
- Po naradzie?
- Przestań Max.
- No co Nath, pytam tylko.
- Nie bądź upierdliwy i najlepiej opanuj się dziś ze złośliwościami, okey?
- Jasne. Gdybym wiedział, że po ogłoszeniu naszych sukcesów zapanuje tu stypa to zastanowiłbym się cztery raz czy wam o tym mówić.
- To było trzeba zastanowić się dziesięć razy kiedy w ogóle ten „sukces” przyszedł ci do głowy.
- Nathan wybacz, ale to jest moje życie i mam prawo robić z nim co chcę.
- Szkoda tylko, że w tym swoim życiu zapomniałeś o przyjaciołach. – Nathan nie wytrzymał zdenerwowania i szybkim krokiem poszedł do domu
Zakryłam twarz dłonią.
- Vicky – chrząknęła Lisa – Może jednak kochana napijesz się?
Zaprzeczyłam ruchem głowy i zaczęłam dreptać przy nich w to i z powrotem.
- Dobra – Jay zabrał głos – zmieniając może temat… Co powiedzieli ci w fundacji?
- Że nie dadzą mi kasy.
- I?
Spojrzałam na niego niezrozumiale.
- Coś jeszcze w sensie?
- Tak. Dziękuję, życzymy powodzenia i do widzenia.
- Przynajmniej kulturka. – wzruszył ramionami George. Zmroziłam go tylko wzrokiem, bo wolałam przemilczeć chociaż raz. Pioruny i tak wisiały w powietrzu.
- Jutro jadę do kolejnych dwóch fundacji. Mam nadzieję, że tam się uda.
- Będziemy trzymać kciuki.
- W ogóle dostałam ostatnio na dniach dość duży przelew dla Stepha.
- Od kogo?
- Nie mam pojęcia Max. Anonim.
- Ostro… - skomentował Jay
- Masz jakieś podejrzenia od kogo? – podpytała Lisa
- Nie mam pojęcia.. Właśnie! Muszę pogadać z Nathanem, wybacz Lisa, ale muszę cię zostawić w doborowym towarzystwie.
- Spoko, mną się nie przejmuj. – machnęła ręką uśmiechnięta, a ja weszłam do domu. Na korytarzu wpadłam na swojego chłopaka.
- Właśnie po ciebie szedłem.
- O widzisz, a ja szłam do ciebie.
- Zabieram cię w miasto. Jedziemy na kolację.
- Ale przecież mamy sporo jedzenia w lodówce…
- Chodź, muszę na chwilę stąd wyjść.
- A… Lisa? – skrzywiłam się
- Jak widać dobrze się bawi w towarzystwie Jaya i Maxa, więc jak przez sekundę nas nie będzie to nawet nie zauważy.
- Okey…
Pojechaliśmy z Nathanem do restauracji nieopodal. Zamówiliśmy jedzenie.
- Rozmawiałeś ze Scooterem?
- A! Tak, rozmawiałem.
- Iiii? – uniosłam brew
- To nie od niego ten przelew. – pokiwał głową
- Jak to nie od niego?! – lekko się oburzyłam
- Vicky no normalnie… To nie on.
- To kto w takim razie do jasnej
- Nie wiem. – przerwał mi szybko bylebym nie dokończyła – Nie masz nikogo więcej na liście podejrzanych? … W takim razie ja też nie mam pojęcia od kogo to. A szkoda, bo nawet nie ma komu podziękować.
- Może ta osoba właśnie nie chciała podziękowań? Przecież zapewne tak było skoro się nie podpisała.
- Dziwne – skrzywił się – Ale bardzo szlachetne trzeba przyznać.
Mój wzrok nagle skierował się w lewą stronę za szybę i od razu zwróciłam twarz z powrotem ku brunetowi.
- Nath – jęknęłam, a on momentalnie powtórzył mój ruch po czym spojrzał wzrokiem dodającym otuchy
- Nie zwracaj na nich uwagi.
- Czuję się jak małpa w zoo.
- Nie przesadzaj. – uśmiechnął się – W takim razie ja co kilka dni jestem taką małpą. Powinnaś już się przyzwyczaić do paparazzich albo do ludzi, których spontaniczna reakcja na nasz widok to wyciąganie telefonu i robienie zdjęcia.
Uniosłam brew w zniesmaczeniu.
- Naprawdę? Oni będą tam stać, patrzeć i robić zdjęcia kiedy będziemy jeść? Na co dzień się wyświniam nawet pijąc wodę, a co to będzie jak się zestresuję i będę jadła normalny posiłek?
- No jak to co? Będziemy zbierać z podłogi. – odrzekł poważnie
- Sykes…
- Dodatkowo mogą nie tylko stać, patrzeć i robić zdjęcia, ale równie dobrze podejść i zagadać.
- Mów dalej…
Udało się jednak zjeść w spokoju. Wychodząc z restauracji zechcieliśmy jeszcze skoczyć do Stephana. W szpitalu znajoma pielęgniarka pozwoliła nam wejść do sali chłopca, ale tylko na krótką chwilkę. Spał, był blady i słaby. Jak zawsze ostatnio…
- Bardzo chcę pomóc małemu.
- Wiem kochanie. Dlatego jutro idę dwóch fundacji.
- Cały czas jeszcze myślę jak możemy mu pomóc, skąd wziąć pieniądze.
- Nathan robimy co w naszej mocy. – wzięłam go pod rękę – Uda nam się. Jeszcze trochę. On jest silny i my zdążymy.
- Dzisiaj ty jesteś bardzo optymistyczna widzę.
- Ktoś musi. – puściłam oko
Postaliśmy kilka minut i musieliśmy niestety wychodzić. Wróciliśmy do domu. Szukałam Lisy, ale dostałam od niej smsa, że jest na kolacji z Jayem i, żebym na nią nie czekała, bo zapewne wróci późno. Nathan poszedł do pokoju, bo chciał porozmawiać z Mamą na Skypie, a ja nalałam sobie soku i wyszłam za dom. Siedziałam na pagórku, z którego widać było krajobraz miasta. Obserwowałam zachód słońca, popijając sok pomarańczowy i myśląc o kolejnym nowym dniu. Zastanawiałam się jak przekonać fundację do swoich racji, jak poprosić ich o pomoc i dofinansowanie do leku dla Stephana. Zaczęłam wspominać chwile spędzone z chłopcem, gdy jeszcze czuł się lepiej. Te całe dnie kiedy bawiliśmy się, żartowaliśmy, czytaliśmy. Kiedy przytulał się do mnie cały swoim wątłym ciałkiem, a ja obejmowałam go z czułością i miłością. Tak. Z miłością. Dopiero w tamtym momencie zdałam sobie sprawę jak bardzo zależało mi na nim. Pokochałam go. Aż przyłapałam się, że nawet kącik ust uniósł się ku górze. Przypomniałam sobie te orzechowe duże oczy, które wpatrywały się we mnie. Tak dawno ich nie widziałam, pod śpiącymi powiekami. Obiecałam sobie, że gdy uda nam się i Stephan wyzdrowieje, nie pozwolę, żeby cokolwiek złego mu się stało. Chciałam być przy nim. Za bardzo mi na nim zależało, żebym miała go stracić. A co by było jakbym chciała, żeby został ze mną i Nathanem? Nieee, to chyba zbyt dalekie posunięcie…
- Też zawsze tu przychodzę, gdy chcę pomyśleć. – wyrwał mnie głos Maxa, który usiadł obok mnie. Spojrzałam na niego, ale nie miałam ochoty z nim rozmawiać. – Nie oceniaj mnie.
Ściągnęłam brwi i spojrzałam na niego, nie rozumiejąc.
- Wiem co teraz o mnie myślisz. To co reszta. Że jestem egoistą i gdzieś mam interes zespołu.
Dopiero do mnie dotarło co miał na myśli. – Wybacz Max, ale naprawdę mam inne zmartwienia niż twoja osoba.
- A – dostrzegłam jego zmieszanie i zauważyłam, że zrobiło mu się głupio – Sorry, myślałem, że myślisz o tej sprawie. Cały dom o tym huczy.
- Nie było mnie tu przez resztę czasu, więc nie wiem, ale jeżeli już o tym napomknąłeś to nie dziwię się im wcale.
Przytaknął ruchem głowy. – Rozumiem.
- Są w szoku. Zaskoczyliście ich. Nawet słowem się wcześniej nie zająkneliście o swoich planach tylko podaliście informację jak wszystko zostało załatwione.
- Jesteście wszyscy wkurzeni i nawet nikt z was nie zapytał ani mnie ani Jaya o cokolwiek tylko zakręciliście się na piętach i odeszliście obrażeni.
- To się nazywa żal Max, wiesz? – spojrzałam mu w oczy, a on mi. Zrobił to w jakiś tak intrygujący sposób, że momentalnie zawróciłam głowę i patrzyłam w dal. – Zastrzeliliście wszystkich tym. Nikt się tego nie spodziewał. Gdybyście chociaż wcześniej chcieli pogadać o tych planach, a nie…
- Okey Vicky, ale to jest nasze życie i chyba nie musimy nikomu tłumaczyć się z realizacji naszych marzeń.
- Pod warunkiem, że nie zranicie tym swoich najbliższych przyjaciół. A wybacz Max, ale w tym przypadku potraktowaliście chłopaków jak obce osoby. Poza tym odłączacie się, nie widzisz tego? Każdy z was zaczyna żyć własnym życiem.
- To źle? Może w końcu czas odciąć pępowinę?
Spojrzałam na niego ponownie. – Czyli mam rozumieć, że nie zależy ci na The Wanted?
- Oczywiście, że zależy i nie rozumiem tego twojego halo, że biorąc udział w castingu odpuszczam zespół.
- Pewnie, że odpuszczasz. Na początku nie będziesz miał już tak wiele czasu na zespół, aż w końcu odetniesz się całkowicie i odejdziesz.
- Bzdury wygadujesz. – prychnął – Chcę po prostu spróbować czegoś nowego. Jestem w totalnie nowym miejscu, na innym kontynencie, więc chcę zaszaleć.
- Rozumiem, że to jest twoje marzenie i chcesz spróbować, ale zastanów się czy wyjdzie to na dobre. A przede wszystkim spróbuj pogadać z resztą.
- Nie mów mi co mam robić. Doskonale sam wiem.
- Przepraszam! – zdenerwowałam się
- Dobra zostawmy to. Co twój ukochany robi?
- Rozmawia z Mamą na skypie.
- A ty odpuściłaś kontakt z teściową? - spojrzałam na niego z miną „bitch, please”, a on roześmiał się – Już miałem wstawać, ale przypomniałem sobie, że jutro masz te rozmowy w fundacjach. Daj znać po nich jak poszło okey? Będę bardzo trzymał kciuki i nie zamartwiaj się; Stephan wyzdrowieje. W końcu co jak co, ale walczysz o niego jak lwica, więc to nie pójdzie na marne. – uśmiechnął się ciepło
- Dzięki.
- Idę, nie będę już ci przeszkadzał. Dobranoc – wstał i odszedł, a ja lekko w szoku odpowiedziałam ledwo słyszalnie. Czyżby Max miał humorki kobiety w ciąży i czasem mnie lubił poobrażać albo czasem normalnie porozmawiać? Obstawiam jeszcze zespół napięcia przedmiesiączkowego!
Wróciłam do Nathana do pokoju. Akurat zamykał laptopa.
- Masz pozdrowienia od mamy.
- O, dziękuję. Było trzeba od razu ją odpozdrowić.
- Oczywiście uczyniłem to.
- Widzę, że i humor się też poprawił.
- Trochę. Wiesz, tak sobie pogadałem z mamą i jakoś podniosła mnie na duchu.
- Super, to skarb mieć taką mamę.
- Twoja też taka jest. – usłyszałam i aż przełknęłam ślinę – Vicky… - wstał i podszedł do mnie, ciężko wzdychając – Odezwij się do nich. Przecież widzę, że z dnia na dzień coraz bardziej ci ich brakuje. – założył mi kosmyk za ucho – Nie szkoda ci czasu na kłótnie? Rodziców ma się tylko jednych.
Trochę uderzyły mnie te słowa, ale starałam się nie dać po sobie tego poznać. – Teeeee, panie Sykes, a coś się pan taki prorodzinny zrobił, hm?
- Po prostu chciałbym, żebyś pogodziła się w końcu z rodzicami, ponieważ wiem, że to jest dla ciebie najlepsze.
- Cóż za wypowiedź.
- Victoria… - przewrócił oczami - Czy ty nawet w takiej chwili musisz ironizować?
- Sorry…?
- To jak, wyciągniesz do nich rękę na zgodę czy ja mam to zrobić za ciebie?
- Haha, jak chcesz za mnie wyciągnąć rękę na zgodę?
- Nie martw się maleńka, już ja mam swoje sposoby. – puścił oko i roześmiał się – A tak w ogóle! Mamy zaproszenie do Gloucester na weekend.
- Który szybko nie nastąpi.
- Niestety. – dodaliśmy obydwoje w jednym momencie
Resztę wieczoru spędziliśmy na przeglądaniu stron z fundacjami, poczytaliśmy sporo na temat, który nas interesował, a następnie oglądaliśmy film, w czasie którego zasnęliśmy.

Następny dzień;

Obudziło mnie pukanie do drzwi pokoju.
- Proszę!
- Siemanko! – otworzył Tom – Sorry, że od samego rana ładuję się wam do pokoju, ale kurier to przywiózł. – postawił na środku pokoju paczkę
- Moja paczka! – rozradowałam się
- Co zamawiałaś?
- Niczego nie zamawiałam. Sama ją wysłałam. – wzięłam się za rozpakowywanie, a Tom lustrował mnie wzrokiem
- Dobrze się czujesz? Wysyłasz sama do siebie paczki? Takie nowe hobby?
Podparłam rękę na biodrze. – Bardzo śmieszne Tom, wiesz? Dziękuję za przyniesienie jej, ale już możesz sobie iść i nie zapomnij zamknąć drzwi za sobą.
- A może trzeba Nathana obudzić? Z przyjemnością mogę to zrobić.
- Wyjdź. Łajzo. z tego. pokoju. – głos Sykesa
- Sam jesteś łajza! – odkrzyknął po czym wypchnęłam go i zamknęłam drzwi
- Co tu się dzieje od samego rana?
- Przyszła paczka, wysłałam ją jeszcze jak byłam w Londynie. Chciałam dać prezent Stephanowi.
- Co tam masz?
- Pyszności, które uwielbia i zdjęcia nasze wspólne. Żeby o nas nigdy nie zapomniał i mógł sobie o nas przypomnieć.
- Vicky – podniósł się – bo ja tak sobie właśnie też wczoraj o tym pomyślałem i doszedłem do wniosku, że nie chciałbym stracić kontaktu ze Stephanem i, że fajnie by było gdybyśmy postarali się o – nie zdążył dokończyć, bo rozległ się dzwonek jego telefonu. Wziął go do ręki i ściągnął brwi, patrząc na wyświetlacz. Zaniepokoiłam się.
- Kto to?
- Ze szpitala… - przyłożył komórkę do ucha – Tak?... To ja, o co chodzi…? ... – długo nic nie mówił i miałam wrażenie, że zbladł – Dobrze, jedziemy natychmiast! – rzucił telefon na pościel i zerwał się z łóżka – Ubieraj się, jedziemy do szpitala!
- Ale co się stało?!
- Stan Stephana drastycznie się pogorszył.
Byłam przerażona.
5 minut później jechaliśmy do szpitala, nie zważając na przepisy. Przypięłam swój telefon do ładowania w samochodzie, ponieważ rozładował się i wyłączył.
- Robimy tak; ja cię odwożę do szpitala, a sam jadę do tych fundacji prosić o pieniądze. Zgoda?
- Zgoda. Ale Nath co będzie jak nie dostaniemy

- Dostaniemy! Będziemy mieli te pieniądze i mały wyzdrowieje rozumiesz?! Victoria, nie poddawaj się teraz, nie możesz! Mały nas potrzebuje! – wziął mnie za rękę i patrząc na drogę pocałował mnie w dłoń bardzo mocno






Hejo :)! Ta daaaaaam! Wyrobiłam się z rozdziałem jeszcze przed Świętami tak jak obiecałam, widzicie? ;) Tak spięłam poślady i wena dzisiaj mnie nie opuszczała szczęśliwie, bo dosyć szybko powstał ten rozdział, pomijając fakt, że teraz boli mnie głowa od tego wytężenia umysłu ;p
Tak, wiem. „Musiałaś skończyć w tym momencie?” TAK :D Trzeba delektować się dostatecznymi porcjami ;)
Skończyłam właśnie pakowanie prezentów. Umordowałam się niesamowicie, bowiem niektóre upominki mają kosmiczny kształt i ciężko było je schować w papierze, a nie chciałam oddać frajdy i wsadzać je w torebki, o nie nie ;> Jeszcze dzisiaj po basenie musiałam jechać do centrum i dokupić prezenty, bo nie miałam wcześniej pomysłu dla kilku osób.



Jestem od czwartku w domku i jest przecudownie <3 Niby nic wielkiego, ale sam fakt, że jestem w domu, w miejscu, gdzie czuję się maksymalnie bezpiecznie, wystarczy mi do szczęścia, nie wspominając oczywiście o rodzinie, którą kocham najmocniej na świecie :)
Od jutra poczynania porządkowe w domu i robienie jedzonka. My favourite. Żartowałam </3.
Ostatnio Wasze komentarze były podzielone odnośnie tak to ujmę „powantedowego” Nathana (tak, uwielbiam tworzyć nowe słowa). Osobiście podoba mi się obecny Nathan i wizualnie (ale to nic się chyba od czasów zespołu nie zmieniło w sumie ;p) i jako artysta. Uważam, że doskonale odnajduje się On w tych nutkach i mam wrażenie, że dopiero teraz ukazuje nam swoje prawdziwe JA, a nie zespołowy, zechciany image. Oczywiście to tylko takie moje luźne zdanie i doceniam, że każda z Was opisała mi jak się utożsamia teraz z panem Sykesem ;)
Mam jeszcze małą, babską prywatę- wiecie gdzie konkretnie mogę kupić taką kamizelkę? 


 Mam na myśli identyczną, ew.baaardzo podobną. Ta była w New Yorkerze, ale niestety miała mankament- towar brzydko pachniał :o Gdyby nie to kupiłabym ją, a tak to chyba nie muszę tłumaczyć… Będę wdzięczna za wszelkie tropy! :*

Moi Drodzy! Nadszedł ten moment, aby złożyć Wam życzenia świąteczne. Kochani! W tym roku życzę Wam przede wszystkim zdrowia, przeogromnej ilości zdrowia, aby nie szwankowało. Do tego wysyłam Wam mnóstwo motywacji abyście dążyli do postawionych sobie celów i marzeń, życzę Wam szczęścia i pogody ducha na co dzień, jak najmniej trosk i smutków, kochających Was ludzi dookoło, oddanych przyjaciół, miłości i wszystkiego czego pragniecie, a na co San nie wpadła ;) :* Wesołych Świąt Kochani! Spędźcie ten czas z najbliższymi, wyluzujcie się, nie zamartwiajcie pierdołami tylko żyjcie szczęściem.

Wasza San :)

PS zapomniałam podzielić sie z Wami moją ostatnią "przygodą" ;p w piątek miałam iść na basen na godzinę 9, ale oczywiście zaspałam, więc wybrałam się godzinę później. Szłam na basen jak to na basen- bez grama pudru na twarzy, bez milimetra tuszu na rzęsach. NIC. Czuję się bez makijażu bardzo niekomfortowo, ale stwierdziłam, że basen to basen i bez przesady. Do tego spieszyłam się, więc gdy weszłam na obiekt i zobaczyłam się w lustrze z daleka to od razu kolor mojej twarzy skojarzył mi się z prosiaczkiem. I uwaga uwaga! Podchodzę do szatni, żeby oddać kurtkę, a tam stoi kto? MIŁOŚĆ MOJEGO ŻYCIA- chłopak, który podoba mi się od dobrych  8 lat (o kurde, dopiero pierwszy raz policzyłam i jestem w szoku -.-), który mnie kojarzy, którego chciałam ostatnio tak bardzo zobaczyć, że nawet mi się śnił, a którego nie widziałam dawno i myślałam, że wyemigrował z mojego miasta! On akurat odbierał kurtkę i wychodził (Opatrzność czuwała, że zaspałam i nie pływałam razem z nim tylko godzinę później z takim wyglądem, On jak zwykle prezentował sie wzorowo).
TAK. ZOBACZYĆ MIŁOŚĆ SWOJEGO ŻYCIA, KTÓREJ SIĘ NIE WIDZIAŁO OD X LAT I WYGLĄDAĆ W TYM MOMENCIE JAK PLEBS.
Och....

niedziela, 13 grudnia 2015

Wierzę - rozdział 150.

- To skoro brakuje Ci mnie to dlaczego tak się zachowujesz? – zawróciłam się do niego, by spojrzeć mu w oczy. On podparł się na przedramieniu, będąc prawie nade mną. – Nathan boli mnie takie twoje zachowanie, bo mam wtedy wrażenie, że… - głos mi się załamał i od nadmiaru emocji zaczęły lecieć łzy – że nie jestem tobie do niczego potrzebna, że po prostu jestem, bo jestem, a wszelkie ważne sprawy załatwiasz sobie sam.
- Ale Vicky… - czuły głos i wycieranie łez – Nie jest tak.
- Ale tak to czuję.
- Victoria… jesteś dla mnie ważna. Najważniejsza. Przepraszam, że kolejny raz zachowałem się tak egoistycznie i nie uwzględniłem Ciebie w tym wszystkim. Momentami mam wrażenie, że się gubię… - bez słowa patrzyłam na niego - Dużo rzeczy się zmieniło… Zdaje się jakby coś uleciało.
- Co masz na myśli?
- Wiesz, jak pomyślę o czasie kiedy byliśmy w Londynie wszyscy, to tamten czas wydaje mi się bardziej kolorowy. Paradoks co? Jestem teraz w super miejscu, kariera do przodu, w końcu o to nam chodziło, a jednak… - zawahał się – Coś jest nie tak. Z chłopakami ostatnio mamy problem, żeby się dogadać. Siva kompletnie odciął się od nas i jest tylko z Nareeshą, która pilnuje go w każdej sekundzie, Jay jest rozdarty gdy mamy spiny, bo nie wie czy przystać po stronie Sivy czy przykładowo po mojej, Max jest jakiś nieobecny, a jeśli już jest to chyba przeszedł jakieś przewartościowanie i myśli egoistycznie, jedyne co, to jeszcze z Tomem da się dogadać, choć on jest nieźle wkurzony tym wszystkim, bo widzi co się dzieje.
- A co ty czujesz?
- Że zaczynamy się rozsypywać.
- Aż tak? – byłam zaskoczona szybką, konkretną odpowiedzią
- Do tej pory jeszcze tak nie było Vicky, żebyśmy nie mogli się porozumieć sami z sobą. Zresztą widziałaś, jeden za drugim skoczyłby wcześniej w ogień, a teraz myślę, że co poniektórzy już by tego nie zrobili.
- Nath… - przytuliłam go – Nie wiedziałam, że jest aż tak źle. Znaczy widzę, że jest inaczej, nawet wspólnie czasu nie spędzacie, ale myślałam, że to tak po prostu… Ale dlaczego? Jaki jest powód?
- Sam bym chciał to wiedzieć.
Przygryzłam dolną wargę. – A może to jest taki kryzys przejściowy? Może nie trzeba pesymistycznie się nastawiać? – starałam się pocieszyć – W końcu wszystko czasami szlag trafia, ale żeby było z górki najpierw musi być pod górkę.
- Oj Vicky… - pocałował mnie w czoło po czym położył się obok, a ja przytuliłam się do niego mocno
- Nie jesteś zmęczony trochę tą gonitwą tutaj? Ostatnio schudłeś, dużo czasu jesteś poza mieszkaniem…
- Trochę jestem, ale to moja praca. Wiedziałem, że tak będzie prędzej czy później. Ale daję radę! – zapewnił z uśmiechem – A tak zmieniając temat… powiesz mi, gdzie się podziewałaś dziś cały dzień?
Zaśmiałam się chytrze. – Nie!
- Ej!
- Nie powiem! Wyobrażaj sobie co chcesz, w końcu przeskrobałeś to ja się nie usprawiedliwię z dnia dzisiejszego.
- Victoria, nie bądź taka! – szczypnął mnie pod kołdrą aż podskoczyłam, a on dźwięcznie się roześmiał – A ty jak w takim razie znosisz tu pobyt?
- Dobrze – odpowiedziałam od razu, żeby nie podać mu wątpliwości i kolejnego tematu do martwienia się
- Na pewno?
- Tak.
- Ale jak tu wszystkie akcje promocyjne się skończą to pojedziemy gdzieś na urlop, co?
- No. Zobaczymy.
- Jak to? Nie chcesz się stąd wyrwać?
- Nathan chcę, ale na razie bardzo ważny jest Stephan. Właśnie! – zerwałam się – Ktoś mi przelał dzisiaj bardzo dużą sumę pieniędzy na konto z tytułem „Stephanowi”.
- Kto taki?
- No właśnie nie wiem. Anonimowy przelew. Dziwne co?
- W sumie tak… jakieś przypuszczenia kto to może być?
- Kompletnie nic.- pokiwałam głową – Znajomi wszyscy wysyłają normalnie ze swoimi danymi…
- Ja mam jedną propozycję, ale uprzedzam, że tak po prostu mi przyszło do głowy, bez żadnych argumentów większych
- Mów!
- Scooter?
Uniosłam brew. – Czemu akurat Scooter niby? Czemu anonimem by wysyłał?
- Nie wiem. – wzruszył ramionami – Może jakieś wyrzuty sumienia w nim się obudziły za ten szantaż, że koncert charytatywny za wywiad?
Skrzywiłam się. – Myślisz?
- Możliwe. – wzruszył ramieniem
- A mógłbyś go podpytać jakoś delikatnie?
- Spoko
- Tylko delikatnie!
- No dobrze! Wątpisz w moją subtelność?
- Czasami z buta wjeżdżasz od razu z tematem, więc wolę chuchać na zimne.
Sykes roześmiał się. – Nauczyłem się tego od ciebie.
- Czego?
- Bezpośredniości.
Prychnęłam.
- A tak poważnie… jeszcze dużo zostało do uzbierania na lek?
- Jeszcze trochę… Jutro idę do fundacji, może coś się uda załatwić, jakieś dofinansowanie.
- Pójdę z tobą! O której idziesz?
- W południe.
- O! To się świetnie składa, bo jutro mamy nagranie w studio po południu, więc się wyrobię.
- Dzięki, niekoniecznie chciałam iść tam sama…
- To czemu sama nic nie powiedziałaś, żebym z tobą poszedł?
- Nie chciałam ci jeszcze głowy zawracać jakimiś wycieczkami do fundacji…
- No wiesz! Ja też przecież bardzo się przejmuję Małym i zależy mi na nim, więc nie ma mowy o jakimkolwiek zawracaniu głowy jeśli chodzi o niego! Byłem u niego wczoraj.
- Tak? Kiedy? Ja też byłam!
- Wieczorem. Wygląda źle…
Spuściłam głowę. – Dlatego jak najszybciej muszę uzyskać tą resztę pieniędzy.
- Nie „muszę”, a MUSIMY. – ujął moją dłoń i ją pocałował – Ja też w tym jestem, pamiętaj. Wiesz co?
- Mmm?
- Musimy przechwycić jego matkę i porządnie z nią pogadać.
- Też o tym myślałam tylko ciężko złapać kogoś nieuchwytnego. - westchnęłam
- Coś wymyślę.
- Ty to lepiej skup się na zespole, żeby przywrócić wam solidarność. – rozwaliłam jego włosy w nieład
- O to to to! Idealne słowo. „Solidarność”. Zacznę od jutra nad tym pracować.
- Zuch chłopak!
- A czy jutro w końcu przylatuje ta Lisa?
- Owszem. „Ta Lisa” przylatuje jutro.
- O, świetnie. O której będzie?
- Po południu, ma dać znać dokładnie o której jutro.
- Fajnie. …Myślisz, że z Jayem coś się odnowi?
Zmarszczyłam nos. – Nie sądzę. Nadają na tych samych falach, ale chyba tylko na stopie kumpelstwa, próbowali przecież od nowa parę razy i za każdym razem kończyło się to fiaskiem.
- Zobaczymy w takim razie. Vicky?
- Co jeszcze? Mogę iść w końcu spać?
- To my chyba pogodzeni jesteśmy, co?
Uniosłam brew. – Chyba… - on od razu się wyszczerzył i wystartował do mnie z buziakiem, ale w porę się zasłoniłam – Ale nie myśl sobie! Chcę jutro kwiatka dostać na przeprosiny!
- Jednego kwiatka? – pomachał szatańsko brwiami
- Naaaaathaaaaaan! – przewróciłam oczami, śmiejąc się, a on dał nura pod kołdrę i zaczął mnie łaskotać w brzuch

Poranek;

Zaczęłam się przebudzać. Odwracałam się w stronę Nathana delikatnie otwierając oczy. On dokładnie w tym samym momencie robił to samo. Nasz wzrok się spotkał. Momentalnie uśmiechnęliśmy się do siebie. Jego oczy błyszczały. Byłam w nim zakochana na zabój.
- Dzień dobry – odezwał się po chwili zachrypniętym głosem po spaniu
- Dzień dobry – uśmiechnęłam się – Dostanę buzi?
- Oczywiście – przybliżył się i złożył soczystego całusa
- Jeszcze jednego! – sytuacja powtórzona – Jeszcze jednego! - … - Jeszcze!
- Nie za dużo? W nocy tyle dostałaś buziaków przecież. – roześmiał się i delikatnie uniósł kołdrę do góry, wskazując że nie mieliśmy niczego na sobie
- Było trzeba się pogodzić, tak? – wystawiłam język, a on ponownie przekręcił się i nim zdołałam pisnąć już był nade mną i czule całował moją szyję – Nath, poczekaj… Nath.
Uniósł głowę. – Słucham
- Niczego nie będziesz już przede mną ukrywał? Mogę liczyć na to, że w każdej sytuacji będę czuć, że jesteśmy razem?
Uśmiechnął się ciepło. – Tak, przepraszam. Będę lepszym facetem. Kocham cię.
Przygryzłam wargę, żeby nie zacząć piszczeć ze szczęścia, ale za chwilę została ona przygryziona przez Nathana, którego od samego rana wzięło na czułości i szaleństwa.
Po jakimś czasie udało mi się wydostać z objęć Nathana, który wcale nie chciał mnie wypuszczać gdziekolwiek. Udało mi się. Nałożyłam dół bielizny i koszulę chłopaka na wierzch. Była dość wczesna godzina, więc pewna, że nikogo jeszcze nie spotkam na dole i nie będę świecić takim strojem, zeszłam do kuchni.
Włączyłam cicho radio i zaczęłam kręcić się w rytm koło lodówki.
- Ty zdrajczyni! – usłyszałam za sobą aż podskoczyłam
- Kelsey! Rany!
- Co ten ubiór ma znaczyć?! – wskazała pretensjonalnie na koszulę Nathana
Przygryzłam wargę. – Nooo… pogodzone.
- No wiesz! – obruszyła się – Jeszcze 24 godziny temu taka niedostępna a teraz cała w skowronkach!
Akurat Max przechodził korytarzem koło kuchni. Początkowo miałam spuszczony wzrok, ale po chwili powoli go uniosłam i nasze spojrzenia się spotkały. Nie potrafiłam odczytać jego odczuć w tamtym momencie. On przeszedł, a ja ze spuszczonym wzrokiem nalałam soku do szklanki.
- EEeeemm… Co to było? – spytała ze zniesmaczoną miną blondynka
- O co ci chodzi?
- Co to było? – powtórzyła mocniej, a ja napiłam się – Vicky! – podparła się na biodrze – Widziałam te spojrzenie.
- O co ci chodzi? – teraz ja ją powtórzyłam
- Pokłóciliście się jeszcze wczoraj na dokładkę jakby było wam za mało?
- Kochanie zaraz wracam – z góry zbiegał radosny Nathan - idę do piekarni po świeże bułeczki.
- Dobrze kochanie – odpowiedziała za mnie Kelsey z uśmiechem
- Pani Parkerowa – brunet puścił do niej oko i wyszedł
- O rety jaki on jest szczęśliwy. – westchnęła, odprowadzając go wzrokiem - Zupełnie inny Nathan jak między wami wszystko dobrze.
- To chyba w każdym związku się sprawdza, co? – mruknęłam, odstawiając szklankę - Jak się jest pokłóconemu to zawsze humor siada.
- Ale to się tyczy w takim razie nie tylko związków?
- Kelsey przestań świdrować mnie wzrokiem! …Kelsey! Tak! Jestem pokłócona z Maxem! I co z tego?! Czy to pierwszy raz?
- Pytasz o tą godziną czy minutę?
Rzuciłam w nią papierkiem.
- A ty jaką przyjmujesz taktykę w związku z cichą wojną z Tomem?
- A nie wiem. Szczerze mówiąc to zaczęła bawić mnie ta sytuacja. On tak się spina jak mu odpowiadam olewczo, że w głębi duszy naprawdę mam ubaw.
- Jesteś straszna…
- Aha! I kto to mówi?!
- Ja już pogodzona! – podniosłam ręce w obronnym geście
- Gratuluję. – ni z tego ni z owego dołączył do nas Tom – A widzisz, ja ze swoją zołzą nadal muszę się kłócić.
- Przepraszam? Jak mnie nazwałeś?!
- Zołzą – jak gdyby nigdy nic powtórzył, a Kelsey aż się zagotowała
- Dupek – prychnęła
- Noooooo, nie oszczędzacie sobie widzę.
- Vicky, wiesz jak to jest
- Ty jeszcze się odzywaj! – wytknęła mu blondynka, a ja uśmiechnęłam się i obserwowałam nie wtrącając się kompletnie ich namiętną, bardzo inteligentną wymianę zdań a przy tym i wyzwisk
Trwało to jeszcze parę minut kiedy wrócił Nathan. W jednej ręce trzymał reklamówkę z pieczywem, które pachniało już od progu, a w drugiej…
- Bukiet białych róż?! – pisnęła Kelsey – Serio?! – pacnęła Toma po ramieniu – Zobacz jak to się robi draniu!
Nathan roześmiał się i podszedł do mnie z maślanymi oczami. – To dla ciebie kochanie. Przepraszam za wszystko i dziękuję, że jesteś.
- Ooooooooo!!! – usłyszałam Kelsey, gdy przyssałam się do ust swojego chłopaka ze szczęścia
- Dziękuję. – oderwałam się po chwili z wielkim uśmiechem – Są prześliczne. – przejęłam bukiet
- Idź się ogarnij, a ja przygotuję śniadanie.
- O bony! To za dużo dla mnie! Idę utopić się w basenie! – Kelsey odwróciła się na pięcie zrezygnowana, a Tom głęboko westchnął i skierował wzrok ku Sykesowi;
- Dzięki stary, pomogłeś. Do tej pory nie miałem życia, ale teraz to już zupełnie będę miał piekło. – i też odszedł
Nathan bezbronnym wzrokiem spojrzał na mnie, aż przyjęłam rozczuloną minę. Pocałowałam go w policzek.
- Nie przejmuj się. Jesteś najlepszy.
Wyszczerzył się. – No ja myślę!

Kilka godzin później;

- Na pewno nie chcesz ze mną pojechać na nagranie? – Nathan przerwał długotrwającą ciszę, parkując pod domem
- Na pewno – odpowiedziałam cicho, wbijając paznokcie w swoje przedramię. Brunet widząc to złapał mnie za dłonie.
- Kochanie poradzimy sobie. Nawet bez ich pieniędzy. Damy radę.
- …
- Vicky…?
- …
- Hej, słyszysz mnie? – uniósł palcem moją brodę, bym spojrzała w jego oczy
- Pójdę już, bo spóźnisz się do studia. – bez buziaka wyszłam z samochodu i poszłam do domu. Od progu złapała mnie podekscytowana, radosna Kelsey;
- I jak i jak?! Co powiedzieli w fundacji?
- Nie dostaniemy pieniędzy.
Mina w nanosekundzie zrzędła. – Co? Ale jak to?!
- Tak to! – rozłożyłam ręce i minęłam ją
- Ale
- Kelsey proszę cię. Daj mi spokój.
- Czy ja dobrze słyszę Victoriowy głos?? – zza zakrętu wyłoniła się uśmiechnięta od ucha do ucha Lisa. Postawiłam oczy ze zdumienia.
- Lisa?! – rzuciłam się na nią – Już jesteś?! Miałaś być później!
- Udało mi się wskoczyć na wcześniejszy lot. Jak dobrze cię widzieć kochana! – odsunęła się ode mnie, by mi się przyjrzeć – Jak ci włosy urosły! W końcu masz długość za piersi o jakiej długo marzyłaś.
- Co? – spojrzałam na swoje rudości – Ah, no tak. Faktycznie.
Lisa uniosła brew, ale nie zdążyła nic powiedzieć.
- Vicky jesteś głodna? Lisę już nakarmiłam.
- Nie, wiesz… Zjadłam z Nathanem. – skłamałam
- Ok, ale jeśli będziesz miała ochotę na pysznego kurczaka to mów, odgrzeję.
- Jasne
- Ooooooo cześć Lisa! – dołączyła do nas Nareesha
- To ty jeszcze z nami mieszkasz? – zaśmiała się Kelsey, a dziewczyna Sivy zrobiła zniesmaczoną minę – Mieszkamy razem, a dawno cię nie widziałam. Zaszyta jesteś w tym swoim pokoju.
- Bo pracuję. – odpowiedziała dosadnie
- Jak chłopaki – dogryzła blondynka
- Tak, z tymże moja praca polega na czym innym niż na śpiewaniu. Ja muszę mieć spokój, żeby naszła mnie wena do nowych projektów butów.
- Dobra, już dobra. Nie ekscytuj się tak.
- Jak podróż minęła? – zwróciłam się do Lisy – Musisz być śpiąca.
- Nie, nie, spokojnie. Przygotowywałam się do tego, żeby tu nie być nieprzytomną.
- O, to musisz mi opowiedzieć o tych sposobach, żebym mogła je wprowadzić w życie.
- Wyjdziemy na taras? Moje ciałko pragnie tego słońca!
- Jasne
Rozsiadłyśmy się na leżakach.
- Jaka rewelacja! – głęboko westchnęła przyjaciółka – To się nazywa urlop!
- Bardzo się cieszę, że przyleciałaś.
- Uwierz, że ja też!
- Widziałaś się z chłopakami?
- Przelotem. Akurat wychodzili na nagranie.
- I jak?
- Co „i jak”?
- Nie udawaj głupiej.
- OK, Jay wygląda całkiem nieźle.
- Jak chcesz to od razu mówisz do rzeczy. Jakieś szczególne przywitanie było z jego strony?
- Vicky… puknij się w czoło.
- Ojejku… tak pytam. Ucieszył się na wiadomość o twoim przylocie. – kątem oka zobaczyłam rosnący uśmiech Lisy
- To fajnie
- A tak szczerze… Nie ciągnie cię jeszcze trochę do niego?
- Viiiiickyyy… - przeciągnęła – Przecież to są stare dzieje.
- Stare albo i niestare… Zatem?
- Fajny jest nadal, wystarczy?
- Wystarczy.
- To teraz ty idziesz pod lupę.
- Ja?
- Tak. Co się dzieje?
- Nic się nie dzieje, w porządku.
- Vicky, za długo cię znam, żebym miała w to uwierzyć. Ściągnij ten sztuczny uśmiech z twarzy i powiedz szczerze co się stało. Od pierwszych sekund jak cię zobaczyłam widzę, że coś jest nie tak. O co chodzi?
- Lisaaa… - uśmiechnęłam się smutnie – Co mam ci powiedzieć?
- Prawdę
- …prawda jest taka, że nie dostaniemy pieniędzy z fundacji na leczenie Stephana.
- Dlaczego?
- Mówili o jakichś wytycznych, procedurach, wskaźnikach…
- Ale to jest ostateczna decyzja? Na pewno można się jeszcze odwołać czy coś takiego…
- Nie można. – przerwałam twardo
- I co teraz?
- Jak to co teraz, szukamy dalej. Ja się nie poddam Lisa. Za blisko jestem celu i Steph jest zbyt ważny, żeby odpuścić.
- Wiesz, że damy radę. – uśmiechnęła się przyjaciółka
- Wiem. Wierzę. – poprawiłam się
Po południe spędziłyśmy razem, potem dosiadła się jeszcze do nas Kelsey i na chwilę Nareesha. W porze podwieczorku wrócili chłopaki.
- No w końcu jesteśmy! – z daleka krzyknął Tom
- Bombowo – skomentowała Kelsey
- Cześć – Nathan usiadł obok mnie na leżaku – Rozmawiałem ze Scooterem.
- I co?
- Potem ci opowiem.
- Ok… Jak poszło nagranie?
- Oprócz tego, że Tom musiał mieć 10 poprawek to dobrze.
- Sykes, ty świnio! – Parker rzucił się na mojego chłopaka i zaczęli się ganiać
- Słyszałem, że w fundacji nie poszło najlepiej. – Siva spojrzał na mnie
- Nie poszło… Ale to nie jedyna fundacja przecież.
- Otóż to! I tak trzeba myśleć! – podniósł kciuk do góry
- Słuchajcie – na taras weszli Max z Jayem z kilkoma skrzynkami piwa – Mamy coś dla was.
- Chcecie upoić tym stado słoni?
- Nie, Nareesha. Ciebie, żebyś w końcu się odprężyła.
- HA HA. Bardzo śmieszne.
- Trzeba poświętować fakt, że przyleciała do nas Lisa przecież.
- No przecież! – prychnęła Kelsey – Już byście mogli sobie darować te podchody i po prostu przyznać, że macie ochotę poszaleć.
- Daj mi dokończyć!
- Oj przepraszam Jay…
- Przylot Lisy to jedna sprawa. Druga sprawa to taka, że ja dostałem propozycję pracy w radio

- A ja dostałem się na casting filmowy. – dokończył Max z pełnym uśmiechem. Nathan z Tomem momentalnie przestali szaleć i krzyczeć, i wszyscy w milczeniu, zszokowani patrzyliśmy na dwójkę…






Cześć!!! Pierwsza połowa rozdziału poszła szybko, bo bodajże na drugi dzień od dodania poprzedniego rozdziału, ale z dalszą częścią miałam problem. Pomysł był, ale ubrać w słowa go nie mogłam, dlatego musieliście tyle czekać. Chyba wytłumaczone :)

Wiem, że odkąd The Wanted zrobiło sobie ekhm... tak, nazwijmy to wersją oficjalną "PRZERWĘ", to zainteresowanie chłopakami rzeczywiście zmalało. Mam tego świadomość również, że ja też ostatnimi czasy nie popisuję się i dodaję jeden rozdział miesięcznie i przez to też wiele Czytelników odpadło. Wiem. Nie mam zamiaru się usprawiedliwiać dlaczego tak jest teraz a nie inaczej ani bardziej rozgrzebywać tego tematu. Nie. Nie to mam na myśli. Po prostu nie wyobrażacie sobie jak bardzo ciepło robi mi sie w sercu, że nadal na Wantedowe Story trafiają nowe osoby (rym?) i piszą mi o tym. Albo jak bardzo cenię sobie to, że są osoby, które są tu już baaaaaaaaaaaaardzo długo i nadal cierpliwie czekają na kolejne rozdziały. Chcę Wam wszystkim podziękować z całego serca i wiedzcie, że jesteście jedynym powodem, dla którego piszę. Widzę, że nadal sprawiam wiele przyjemności i potrafię wzbudzić w Was emocje tylko za pośrednictwem pisania. 
Nie składam Wam jeszcze życzeń świątecznych ani noworocznych, bo mam nadzieję, że to pomoże mi się zmobilizować i dodać jeszcze rozdział na dniach. W końcu jestem Wam to winna :)

Kończę pić skrzyp+pokrzywę chyba trzeci kubek dzisiaj i biorę się za pisanie raportu na uczelnię.

Kocham i pracuję nad weną <3