czwartek, 31 grudnia 2015

Walczymy - rozdział 152.

Wysiadałam z samochodu, gdy usłyszałam jeszcze Nathana;
- Jesteśmy w kontakcie!
Wbiegłam do szpitala i sprintem kierowałam się na salę Stephana. Przed drzwiami zatrzymała mnie znajoma pielęgniarka.
- Przykro mi, nie można.
Ledwo wyhamowałam. – Jak to nie można? – na jednym wdechu
- Lekarze próbują unormować stan pacjenta.
- Ale co ze Stephanem?! – zawołałam chyba za głośno, bo kobieta zganiła mnie wzrokiem, złapała pod rękę i odsunęła na bok
- Pani Victorio, proszę się uspokoić.
- Jak mam się uspokoić skoro nie wiem co się dzieje i nie mogę do niego wejść?!
- Proszę pani… - westchnęła – Za tamtymi drzwiami toczy się walka. – spojrzała mi głęboko w oczy – Bez leku, o którym było wspominane ani rusz. Przykro mi… - powiedziała po czym odeszła ze spuszczoną głową. Patrzyłam za nią długo do czasu, gdy obraz został rozmazany i łzy zaczęły lecieć po policzkach. Wyciągnęłam szybko telefon i wybrałam numer.
- Tak kochanie? Nie mogę rozmawiać, właśnie wchodzę do fundacji.
- Nath…
- Vicky, płaczesz? Skarbie
- Nath proszę cię pospiesz się. – chciałam dodać coś jeszcze, ale niestety telefon w czasie drogi do szpitala nie zdążył się naładować w samochodzie i wyłączył mi się. Starałam się głęboko oddychać, ale nie wychodziło mi to. Chodziłam po korytarzu nerwowo w to i z powrotem, próbując włączyć telefon, który ani drgnął. Co chwilę patrzyłam na drzwi od sali i marzyłam, żeby stanął w nich uśmiechnięty Steph. Nie miałam pojęcia ile czasu minęło na dreptaniu przed salą, ale dla mnie była to nerwowa wieczność. Serce biło jak oszalałe, a ręce i nogi drżały. W gardle urósł gul wielkości piłki chyba tenisowej i miałam wrażenie, że lada chwila zwymiotuję. Po którejś rundce na korytarzu, gdy zakręcałam się, na korytarz wbiegła Lisa i Max. Ściągnęłam brwi.
- Co wy tu robicie?
- Och Vicky! – podbiegli do mnie – Tak nam przykro! – przytulili mnie, ale odsunęłam się i spojrzałam na nich z wyrzutem
- Jakie przykro? Stephan żyje. I będzie żyć. – spojrzałam na drzwi – Walczymy. … w ogóle co wy tu robicie? – powtórzyłam
- Nathan zadzwonił i poprosił, żebyśmy przyjechali do ciebie.
- Dzięki… Pożyczysz mi telefon? Mój mi padł.
- Jasne, trzymaj. – Max podał swoją komórkę
- Idę po kawę. Chcecie?
- Jasne Lisa, dzięki. – wybrałam numer Nathana, po sygnale oczekiwania chłopak odebrał;
- Jesteście już w szpitalu? Daj mi Vicky!
- To ja Nath, telefon mi się rozładował.
- Rany boskie Victoria, nie mogłaś go naładować? – mały opieprz – Jadę do drugiej fundacji, w tej nie miałem czego szukać. - uniosłam wzrok, byle nie ryknąć płaczem – Halo… Vicky… jesteś tam?
- Mhm…
- Vicky, w jakim on jest stanie?
- Nie wiem dokładnie… - nie wytrzymałam i rozpłakałam się – Nie chcą mi niczego powiedzieć. Nathan spiesz się. Tylko tyle wiem, że nie mamy czasu. – teraz to brunet niczego nie odpowiedział – Damy radę. – dodałam zaraz
Chrząknięcie. – Pewnie, że damy radę. Muszę kończyć. – rozłączyliśmy się. Drżącą ręką oddałam Maxowi telefon. On szybko go schował do kieszeni po czym bez słowa zrobił krok w moją stronę i mocno przytulił do siebie. Schowałam twarz w jego klatkę piersiową i próbowałam uspokoić się. Musiałam opanować emocje i myśleć logicznie.
- Przyniosłam kawę… - mruknięcie Lisy. Oderwałam się od Maxa i wytarłam resztki łez z polików.
- Skąd mogę wziąć jeszcze kasę? Pomóżcie mi coś wymyśleć.
- Nie wiem… - pokręciła głową Lisa – Znasz jakiegoś kota, który miałby hajsu jak lodu?
- Gdybym znała to bym od razu się do niego zgłosiła.
- A ten cały ich – kiwnęła głową na George’a – Scooter?
- Nie rozumiem…
- Lisa chyba chce wziąć od niego kasę… - Max popił kawy
- Ale on przecież mnie nie znosi. Postawił mi ultimatum, że dałby kasę gdybym zgodziła się na ustawiony wywiad, a ja… - aż zakręciło mi się w głowie, gdy zdałam sobie sprawę z własnego czynu - …a ja obniosłam się honorem i powiedziałam, że nie będę kłamać. Cholera! – załamana złapałam się za czoło – Było trzeba siedzieć cicho i na wszystko się zgadzać to teraz miałabym tą kasę! Co ja narobiłam?!
- Rety jak ona zbladła... – Lisa zaalarmowała do Maxa, który od razu z zaniepokojoną miną posadził mnie na krześle
- Co ja zrobiłam?! – wielkimi oczami patrzyłam na dwójkę przyjaciół
- Vicky uspokój się, słyszysz?! Uspokój!
- Niczego złego nie zrobiłaś.
- Chciałaś być w porządku.
- W porządku?! – krzyknęłam – Wobec kogo? Bo chyba nie wobec Stephana, który teraz walczy o życie!
- Kochana, uspokój się.
- Victoria – Max kucnął przede mną i patrzył mi w oczy – nie masz sobie nic do zarzucenia, jasne? Poświęciłaś i tak wiele, nie każdy zrobiłby tyle na twoim miejscu.
- Ale mnie nie obchodzi każdy… - jęknęłam z oczami pełnymi łez po czym wstałam – Może powiedzą mi cokolwiek co tam się dzieje. – zauważyłam pielęgniarkę wychodzącą z sali. Podeszłam do niej szybko z nadzieją w oczach.
- Nie mogę pani nic powiedzieć więcej. Przykro mi, nie jest pani z rodziny.
- A kogoś z rodziny pani tu widzi? – zagotowałam się
- Właśnie nadchodzi jego matka, przepraszam. – pielęgniarka weszła do pokoju lekarskiego, a ja zawróciłam się i zobaczyłam kobietę, która pospiesznym krokiem szła w stronę sali. W moją stronę. Wyglądała na nieco przejętą. Miała włosy w nieładzie. Wyglądała na dojrzałą kobietę. Patrzyłam na nią bezczelnie i bez skrępowania. Ona minęła mnie, nawet na mnie nie zwracając uwagi i już miała wejść do lekarskiego, gdy znajoma pielęgniarka ponownie z niego wyszła.
- Dzień dobry, Lara – nie usłyszałam nazwiska – przyjechałam jak najszybciej się dało, jestem matką Stephana, co z moim synem?!
Pielęgniarka spojrzała na mnie smutnym wzrokiem i powiedziała na tyle głośno abym mogła usłyszeć. – Przykro mi, Stephan jest w krytycznym stanie. Potrzebujemy natychmiast jedynego leku, który jest w stanie uratować pacjenta.
- To podajcie go, na co czekacie?! – oburzyła się kobieta
Nie mogłam tak po prostu stać z boku. – Właśnie czekamy na informację z fundacji. – odezwałam się, a kobieta odwróciła się i nasz wzrok się spotkał. Stephan miał jej oczy. Przez chwilę zahipnotyzowałam się, ale kontynuowałam szybko. – Mój chłopak jest w kolejnej, bo dwie odmówiły nam już pieniędzy.
Kobieta ścięła mnie bezwzględnie. – Kim pani jest i o czym pani mówi?!
Pielęgniarka wyprzedziła mnie. – To jest pani Victoria. Pani Victoria przychodzi tu niemal codziennie od długiego czasu, kiedy stan Stephana był jeszcze w normie. Spędzali z sobą całe dnie, bardzo się do siebie przywiązali i zżyli, a teraz pani Victoria szuka reszty pieniędzy na lek, który niestety jest bardzo drogi.
Kobieta kręciła głową. – Nic nie rozumiem…
- Bo może zrozumiałaby pani, gdyby tu była? – tak, to był czas Wiktorii… - Gdyby interesowała się pani Stephanem?
- Niech pani sobie nie pozwala. – zmroziła mnie wzrokiem – Nic pani o mnie nie wie, nie ma pani prawa się wypowiadać.
- Owszem, mam! – powiedziałam głośniej – Bo w głowie mi się nie mieści jak można porzucić dziecko! W dodatku tak chore dziecko! Jak pani mogła funkcjonować z tą myślą?! Przez cały ten czas nie widziałam w szpitalu pani ani raz! Ani raz! Nie interesowało panią to, że Stephan się śmiał, chciał się bawić. Że potrzebował kogoś. Że chciał się przytulić z radości, ale i schować się w ramionach, gdy źle się czuł i płakał. – do oczu nadeszły łzy, ale silnie kontynuowałam – Starałam się dać mu to wszystko, bo on zasługuje na miłość. Tyle, że nie mógł na nią liczyć od własnej mamy. Gdzie pani była, gdy Stephan nie mógł spać? Gdy nie mógł jeść? Albo gdy opowiadałam mu bajki na dobranoc? Pani śmie się nazywać jego matką?! – spojrzałam jej w oczy, a ona w moje
- Proszę stąd wyjść. Nie jest tu pani już potrzebna. – usłyszałam od niej
- Jak pani może?! – Lisa wkroczyła do akcji – Victoria wszystko poświęciła, żeby być dla pani syna podczas gdy pani szlajała się nie wiadomo gdzie, a teraz pani mówi do niej takie rzeczy?!
- W tej sytuacji – odezwał się Max - to Vicky wygląda na mamę Stephana, nie pani. – po czym obydwoje wzięli mnie za ręce, zawrócili się i pociągnęli za sobą
- Co za suka! – syknęłam, gdy odprowadzili mnie dalej
- No. Niezła franca.
- Lisa nie nakręcaj jej bardziej.
- To co, mam siedzieć cicho Max jak widzę taką
- Lisa!
Przyjaciółka przewróciła oczami. Zadzwonił telefon Maxa.
- To Nathan, na pewno do ciebie. – podał mi telefon, a ja odebrałam
- Nath, masz coś??
- Kochanie mam!
- Naprawdę?! – wisnęłam
- Tak, sprawdzaj konto i załatwiaj z lekarzami, zaraz będę.
- Boże, cudownie! – zaczęłam się śmiać. Rozłączyliśmy się i wpadłam w objęcia dwójki przyjaciół, którzy razem ze mną cieszyli się. Pobiegłam od razu do pielęgniarki, olewając matkę Stephana, która siedziała pod ścianą.
- Niedługo będziemy mieli pieniądze! – oświadczyłam pielęgniarce
- Jak to? – podniosła się matka chłopca, która mimochodem otarła łzy
- Proszę wziąć lek dla Stepha i go podawać. – dodałam entuzjastycznie
- Przykro mi, ale musimy poczekać na potwierdzenie przelewu.
- Ale przecież to duża suma, więc trochę to potrwa, a w tym czasie możecie podać już mu lek i go uratować.
- No właśnie. – przytaknęła za mną matka chłopca
- Przykro mi, ale niestety takie są procedury. To za poważna sprawa, za drogi lek, żeby uwierzyć na słowo, że państwo macie te pieniądze uzyskane.
- Ale tłumaczę pani, że mamy! – zaczęłam się denerwować – Mój chłopak zaraz tu będzie, więc pokaże pani dokumenty, potem przelew na koncie, a teraz proszę zacząć działać, podać lek Stephanowi i nie marnować czasu!
- Jestem całym sercem z wami, ale nikt mi nie pozwoli… Proszę sprawdzać stan konta i dać natychmiast znać, gdy już pieniądze faktycznie będą.
- To wam chodzi o głupie potwierdzenie moich słów czy o życie dziecka do cholery?!
- Vicky… - obok mnie pojawił się ni stąd ni zowąd Max, który ponownie odciągnął na bok
- Dlaczego oni to robią?! – miałam wrażenie, że opadam z sił
- Procedury…
- Lisa błagam cię, nie powtarzaj tego!
- Lepiej sprawdź konto.
Za pomocą telefonu Maxa weszłam na stronę banku. Mieliśmy konto w tej samej firmie, zdziwiłam się, bo nawet nie miałam pojęcia o tym. Zauważyłam, że George nie wylogował się z ostatniej sesji, a moim oczom ukazała się tzw. historia przelewów. Gdy spojrzałam niechcący zanim wylogowałam się z jego konta, na ostatni przelew z dokładnie taką samą kwotą jaką dostałam od anonima dla Stephana, a nr rachunku odbiorcy zgadzał się z moim, krew odpłynęła mi z mózgu. Zostało to zauważone, bo Max momentalnie zajrzał na telefon, a potem spojrzał mi w oczy, milcząc. Przełknęłam ślinę i zwróciłam na niego wzrok.
- To ty…? – spytałam ochryple - … Max! … Odpowiedz mi!
- Tak, to ja. – westchnął – Zadowolona?
- Nie! Niezadowolona! Po co ten cyrk z anonimem?
- A co ci miałem powiedzieć?!
- Prawdę?!
- Serio?! Miałem dać ci te pieniądze, mówiąc „Weź Vicky, przydadzą się Stephanowi”?!
- Tak! A co w tym takiego dziwnego?!
- Victoria nie bądź śmieszna! – ściął mnie – Wzięłabyś te pieniądze?! Ode mnie?!
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Patrzyłam na niego ze łzami w oczach i zaciśniętą szczęką.
- Halo – odezwała się Lisa, która obserwowała nas w milczeniu – naprawdę chodzi o ten wielki anonimowy przelew?
W tej chwili na korytarz wpadł Nathan. – Powiedziałaś, że mamy pieniądze?
- Tak, ale każą udokumentować, że rzeczywiście pieniądze są zebrane.
- Ok, lecę dać im papiery z fundacji. Kochanie, udało się! – pocałował mnie szybko w policzek i szczęśliwy pobiegł do gabinetu lekarskiego. Oddałam telefon Maxowi, nawet na niego patrząc. Jakieś 5 minut później, zrobiło się ogromne zamieszanie. Lekarze i pielęgniarki pospiesznie wymieniali się w drzwiach do Stephana. Pielęgniarka znajoma po którymś razie pokazała nam kciuk uniesiony w górze i poruszyła ustami, mówiąc, że lek został podany. W czwórkę zaczęliśmy trzymać się za ręce, pełni nadziei, że się uda. Że za niedługo będziemy mogli zobaczyć Stephana, który poczuje się lepiej. Jego matka co jakiś czas patrzyła na nas, ale kiedy nasz wzrok się spotykał, opuszczała głowę albo się odwracała.
- Kto to jest? – spytał w końcu Nathan
- Jego matka. – odpowiedziałam, a chłopak spojrzał na mnie zszokowany i aż otworzył usta ze zdziwienia
- Teraz się zjawiła?!
- Nath, już jej nagadaliśmy, daj spokój. – złapałam go mocniej za rękę, bo widziałam, że już wybierał się w jej kierunku – Teraz najważniejszy jest Steph.
- Masz rację… - powiedział – Dostał lek, już będzie tylko lepiej. – uśmiechnął się z ulgą – Wiesz jak się cieszę, że udało się? Nawet sobie nie wyobrażasz! Już chcę przybić z nim piątkę i budować następne autostrady, które tak lubi. Jestem przeszczęśliwy!
- Ja też chcę go już bardzo zobaczyć. – przyznałam szczęśliwa jednak zaniepokoił mnie znowu ruch pod salą i krzyki lekarzy do pielęgniarek. Spojrzałam na Nathana. On również z niezrozumienia ściągnął brwi. Podbiegliśmy my i matka chłopca do lekarza.
- Proszę się odsunąć, musimy rozpocząć reanimację. – i zniknął za zamkniętymi drzwiami. Matka Stephana zaczęła szlochać, a ja bezwładnie osunęłam się. Gdyby nie ściana za mną, spotkałabym się z podłogą. Nathan momentalnie złapał mnie za rękę. Błądziłam wzrokiem, nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Za tymi drzwiami, kilkanaście metrów przede mną, mały chłopiec, którego pokochałam walczył o życie. Dosłownie.
- Jak to? – jęknęłam – Przecież lek…
Miałam wrażenie, że trwało to wieczność. Najokropniejsza wieczność w moim życiu…
Drzwi od sali otworzyła znajoma pielęgniarka, która wychodziła na korytarz. Spotkałam się z jej wzrokiem. Miała szklane oczy i dopiero wtedy usłyszałam jednostajny pisk sprzętu, do którego podłączony był Stephan. Zaczęłam kręcić głową. Pielęgniarka podeszła do matki chłopca, spojrzała na mnie i zdołała tylko wypowiedzieć;
- Spóźniliśmy się z lekiem. Bardzo mi przykro…
- Nie! – krzyknęłam i wybuchnęłam płaczem – To na pewno nieprawda! Lek po prostu nie zaczął jeszcze działać. To nieprawda! Stephan żyje! – krzyczałam, płacząc. Jego matka schowała twarz w dłoniach. – To nieprawda! – szlochałam – Nathan! – chłopak był cały blady, złapał się za głowę i kucnął wbijając wzrok w ziemię. Lisa trzymała się za czoło, a Max wyklinając, walnął pięścią w ścianę. Czułam się jak w amoku, jakbym miała zaraz rozerwać się. Złapałam swoją torbę i wybiegłam z korytarza na sam dół, po czym wybiegłam na dwór. Nie przebiegłam więcej niż 15 metrów i wybuchnęłam płaczem aż zgięłam się w połowie. Zanosiłam się, szlochałam, nie potrafiłam nabierać powietrza.
- Stephan… - zaczęłam powtarzać co chwilę przez płacz - … Steph …

Nie mogłam uwierzyć, że… Nawet nie przechodziło mi to przez myśl. Nie mogłam się z tym pogodzić. Przecież jeszcze kilkanaście minut temu cieszyliśmy się wszyscy, że się udało, że Mały wyzdrowieje, wiązaliśmy z nim dalsze plany. Tak bardzo chciałam go zobaczyć, a tu… więcej miałam go już nie zobaczyć. Nie miałam już nigdy więcej jego usłyszeć, wpatrywać się w jego wielkie, ciekawe świata, orzechowe oczka… Nie miałam już nigdy więcej się z nim śmiać, gładzić go po drobnej rączce, przytulać… Tak po prostu jego już nie było…






…wiem. Dowaliłam.
Cześć :*! Już wycierajcie nosy, osuszcie swoje piękne oczęta. Ja to poczyniłam, bo nie ukrywam, że się sama nakręciłam i wzruszyłam pisząc ten rozdział. Jak już wiecie- niestety ten wątek nie zakończył się happy endem. Tak jak w życiu. Nie ma co słodzić i opowiadać, że jest wszystko różowe do pożygu (wybaczcie dosadne określenie) skoro nie zawsze jest.
Ale! To nic nie znaczy i wcale to nie namierza mojego kierunku na osadzenie Wantedowych w szarych barwach- znacie mnie już dosyć długo i wiecie, że tak nie będzie ;)
Moi Drodzy! Spięłam się właściwie w nieco ponad dwie godziny z rozdziałem i szczerze mówiąc do ostatniej linijki nie wierzyłam, że jeszcze dzisiaj uda mi się dodać nowy rozdział! Woho! San samą siebie tez potrafi zaskoczyć ;D!
A będąc już w ostatniej dobie ostatniego dnia Starego Roku, życzę Wam Kochani wszystkiego co najlepsze i najpiękniejsze- zdrowia i szczęścia, bo wydaje mi się, że wtedy wszystko będzie się układać. Niech 2016 rok będzie lepszym rokiem niż ten, który niedługo za Nami. Macie jakieś postanowienia noworoczne, którymi chcecie się podzielić ;>?
Ja mogę Wam zdradzić, że mam kilka celów na ten rok. Mianowicie! Zdanie oczywiście dwóch lat studiów w rok, które ciągnę, odbycie stażów, przeprowadzka do innego miasta, znalezienie pracy… A z takich „głębszych” zamiarów- pozbycie się i wystrzeganie toksycznych znajomości. Chyba nic tak mnie nie rozwala jak marnowanie czasu dla osób, którym ten czas nie powinien zostać poświęcony (pominę swoje osobiste powody ;p).
Kończę, bowiem trzeba porządnie się wyspać przed nocną zabawą, żeby wyglądać jak gwiazda, a nie jak np. z ostatniej historii na basenie, którą opowiedziałam Wam pod ostatnim rozdziałem… ;p
Odwiedźcie Wantedowe Story za kilka godzin znowu! Planuję  nowy wygląd strony ;)…

Trzymajcie się ciepło, szampańskiej zabawy, czytamy się w Nowym Roku :D!!!
<3

8 komentarzy:

  1. Czytając miałam jeszcze nadzieję, że Steph otworzy oczka :c no niestety, życie daje często kopa i tu dokładnie jest tego przykład. Nie, wcale się nie poryczałam :c No cóż...
    Otóż życzę Ci udanego i szalonego sylwestra, a na nowy rok spełnienia wszystkich celów i marzeń! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam że Steph będze żył a tu jednak... Całe łóżko w chusteczkach :'( A teraz życzę Ci aby nowy rok był dla Ciebie jeszcze lepszy od 2015 :** czekam na nexta :**

    OdpowiedzUsuń
  3. :( Stephan... Jeju...
    W sumie fajnie ze to Max wplacil kase...
    Matka chlopca omg...

    OdpowiedzUsuń
  4. Steph...
    Ale, ja wierzę cały czas że to śmierć kliniczna...
    Do następnego :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak? Ale czemu? Nie!!! Dlaczego???

    DramaQueen

    OdpowiedzUsuń
  6. Znowu tu jestem...
    I znowu nie umiem uwierzyc...

    DramaQueen

    OdpowiedzUsuń
  7. Dlaczego? :( a może jest jakaś nadzieję może jednak otworzy oczy tak nagle i będzie żył czasami tak się dzieje :( proszę niech on żyje.
    Będzie taka piękna rodzina Nathan Vicy i kochany mały Stephan
    Czekam na nexta:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiem jak to się stało, niestety nie było mnie tu przez dłuższy czas. Jednak szybko nadrobiłam zaległości. Jak zawsze każdy rozdział czytałam z wypiekami na twarzy. A przy tym to już w ogóle się poryczałam. Czułam, że tak zakończy się wątek Stephana ale do końca miałam nadzieję, jak Vicky..
    No cóż, czekam na nexta :)
    ~Martyna

    OdpowiedzUsuń