środa, 28 września 2016

Ale ja sobie przecież świetnie radzę - rozdział 156.



Max przycisnął mnie do swojego ciała i całował łapczywie. Dopiero po kilkunastu sekundach trzeźwe myślenie do mnie powróciło i zamiast przyjemności poczułam falę gniewu. Wyszarpałam się z jego objęć i odskoczyłam do tyłu. Patrzyliśmy na siebie zaskoczeni.
- Wyjdź.
- Nie słyszałeś co powiedziałam? Wyjdź!
- Nie udawaj, że ci się nie podobało.
- Głuchy jesteś? Wyjdź stąd!
- Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach jestem pewien, że wylądowalibyśmy razem w łóżku.
- Z tą pewnością  siebie to zostaje tobie tylko pocieszanie się ręką.
- Tak mówisz, bo chcesz odwrócić uwagę od tego co powiedziałem, bo sama dokładnie wiesz, że mam rację. Ale oczywiście się nie przyznasz… - uśmiechnął się pewnie kącikiem ust – Jak widać grubą rybę trudniej złowić.
- Taaaaaak. Dziękuję tobie bardzo za tę piękną metaforę, ale masz w tej chwili opuścić ten pokój, bo jak nie
- To co? Zawołasz Nathana?
- Jesteś tak bezczelny, że gdybym tylko mogła to skopałabym tobie tyłek.
- Z tego akurat nie byłbym zadowolony.
- Jesteś coraz bardziej śmiały w swoich poczynaniach.
- Mhm – przytaknął zadowolony jakby nigdy nic – I zdradzę tobie tylko tyle, że ta ucieczka do Polski wcale Ci nie pomoże, bo będziesz o mnie i tak myśleć.
- Fantastycznie tylko skoro jesteś tego taki pewny to powiedz mi, w którym momencie? Wyrzucając śmieci?
- Jesteś naiwna jak dziecko.
Nie wytrzymałam i roześmiałam się z jego bezczelności. – Ja?!
W tym momencie do pokoju wszedł Nathan. – O, tu jesteście. – uśmiechnął się – Z czego Vicky się śmiejesz?
- Max właśnie powiedział niezły kawał.
- Tak? Jaki? Max weź powtórz.
- Nie bierz tego do siebie stary, ale myślę, że nie skumasz. Sorry, muszę coś załatwić. – George wyszedł z pokoju
Nathan spojrzał na mnie. – Co on tak szybko wyszedł?
- Kocham takie pytania. – przewróciłam oczami, dołączył do nas jakiś rozszalały Tom;
- Jak tam Vicky spakowana jesteś?
- No powiedzmy.
- I świetnie. To proponuję ostatniego wspólnego fajka przed naszą rozłąką. Idziesz palić?
- Ja to się chyba idę PODpalić.
- Hahahahahahahahahahahahahaha – skwitowali Tom z Nathanem
- Żartuję. Tom nie idę z tobą, bo nie jestem napita.
Parker postawił oczy. – Aż taki nisko mnie cenisz?
- Co?
- Dzięęęęęękiii. Poczułem się bardzo niemiło.
- O matko! Dopiero teraz zrozumiałam jak to zabrzmiało. Nie, Tom! Nie to autor miał na myśli! – zaczęłam się bultać
- Za późno na tłumaczenia!
- Ale Tom! – zrobiłam podkówkę z ust
- Zaraz zaraz – pokiwał głową Nathan – Stop! – zawrócił się do mnie – Vicky od kiedy ty palisz?
- Yyyyyyyyyy… - spojrzenie o ratunek do Toma – Jaaaaa?
- …
- Może nie „od kiedy” a „kiedy”, bo to wiesz, w ogóle co innego znaczy
- Nie zmieniaj tematu.
Uśmiechnęłam się tylko najbardziej słodko jak umiałam po czym usłyszałam; - Pogadamy jeszcze o tym. – Nathan odwrócił się, a ja wzrokiem zamordowałam Toma

Kilka godzin później;

- Victorio Minc, na pewno wszystko wzięłaś z sobą?
- Owszem Nathanie Sykes!
Szamotałam się na dole z torbą, a mój chłopak akurat znosił walizkę.
- Słońce to już?! – złapał mnie Tom
- No już!
- Ooooooooooooo nieeeeee, a ja jeszcze chciałem z tobą przyrządzić kolację i w międzyczasie pograć w przecinanie nożami pomidorów w locie!
- A może następnym razem na przykład pogramy w „kto ma mózg”?
- To jest taka gra?- Tom wyraźnie zdziwiony, a ja roześmiałam się w głos
- Będzie mi ciebie strasznie brakować. – wtuliłam się w niego mocno
- Słońce, uwierz; mi ciebie też. – odwzajemnił przytulenie – Pomimo tych wszystkich obelg.
Szybko się oderwałam i pacnęłam go po ramieniu. – No wiesz!
- Ja gotowa! – z torbami doszła Lisa
- Dziewczyny spokojnego lotu kochane i Vicky wypocznij w domku. – doszli do nas pozostali i pierwsza przytuliła mnie Kelsey
- Daj znać jak dolecisz.
- Odzywaj się.
- Nabierz sił.
Wszystkich po kolei ściskałam, ale zabrakło jednej osoby.
- Zapomniałam czegoś z pokoju. – wypaliłam i szybko skierowałam się na schody
- Wiedziałem. – zaśmiał się Nathan – Poczekamy w samochodzie.
Zapukałam.
- Proszę.
Weszłam do środka i zamknęłam za sobą drzwi. Max stał oparty na przedramionach przy oknie. Patrzyłam na niego, on zaś patrzył przed siebie, daleko za horyzont. Wzięłam cicho głęboki oddech. Ta cisza w jego obecności bardzo się dłużyła. Denerwowałam się w środku.
- Nie chciałam wyjeżdżać bez pożegnania. – odezwałam się wreszcie. W odpowiedzi była głucha cisza. – Max… - cisza. Zaczęłam powoli do niego podchodzić. – Naprawdę nie chcę wyjeżdżać w ten sposób… Max…
Gdy chciałam dotknąć jego ramienia odsunął się. Podniósł wzrok i powiedział tylko jedno krótkie;
- Jedź.
Patrzyłam w jego oczy dobrych kilka sekund. Miałam ciężki oddech, a serce z nerwów o mało nie wyskoczyło. Widząc, że nic tam po mnie zawróciłam się na pięcie i podeszłam do drzwi. Chwytając za klamkę usłyszałam za plecami początek pytania;
- Gdyby nie Nathan to czy…
Odwróciłam się i nastała cisza. Nie potrafiłam odpowiedzieć. Max roześmiał się smutno i podrapał po karku.
- Jaki jestem żałosny… Jedź już. Może, gdy nie będę ciebie widział to uda mi się wybić ciebie z głowy i zapomnieć.
Poczułam jak zbierały się łzy. – Cześć – szepnęłam i szybko wyszłam stamtąd. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam głowę o ścianę na korytarzu. „Nie płacz Wiki”; powtarzałam sobie. Wzięłam kilka głęboki wdechów i zeszłam na dół, grając kolejną oscarową rolę szczęśliwej i niewzruszonej Wiktorii.

Na lotnisku;

- Kochanie masz się odzywać. Jesteśmy cały czas w kontakcie, tak? – Nathan trzymał moją twarz w swoich dłoniach i z pewnością patrzył w moje oczy – Nie płacz. – wytarł palcem łzę, która spływała po policzku – Za kilka dni postaram się przylecieć. Kocham cię, damy radę.
- Wiem. Ja to wszystko wiem Nath. – wtuliłam się w niego. Zamknęłam oczy, uwalniając jeszcze kilka łez i wchłaniając jego zapach.
- Tylko Vicky, przygotuj rodziców na moją wizytę. – roześmiał się – Żeby zawału nie dostali jak zapukam do drzwi.
- Dobra – poprawił mi humor – Ale szybko przylecisz, tak?
- Jak najszybciej będę mógł. Obiecuję. – obdarzył mnie gorącym pocałunkiem, który niestety przerwał dźwięk mojego telefonu
Musiałam odebrać. – To Olivier. – zdążyłam tylko zasygnalizować, patrząc na wyświetlacz. Przyłożyłam telefon do ucha. – Słucham
- Witam Pani Victorio, przepraszam, że Panią nagabuję, ale mam bardzo pilną sprawę.
- Witam Pana, słucham…

10 minut później;

- Dziękuję za telefon. – rozłączyłam się
- Oho, sądząc po twojej minie to coś będzie nieciekawego…
- „Nieciekawego” to mało powiedziane… Za 2 dni muszę być w pracy.
Nathan zmarszczył brwi. – Co takiego?
- Mają kocioł w firmie, jakieś audyty, za dużo zleceń, produkcje itd… Muszę tam być.
- Czy on jest poważny?! Pogadam z nim.
- Nathan uspokój się. Z nikim nie będziesz gadał.
- Ale to nie jest pierwszy raz kiedy ściąga cię szybciej z urlopu, na który wcześniej sam przystał!
- I co? Trudno! Takie życie. – rozłożyłam ręce
- Niepoważny człowiek. – Nathan był wyraźnie wzburzony
- Kochanie uspokój się, szkoda nerwów…
- Tu chodzi o zasady Victoria! Powinnaś mieć jeszcze kilka dni urlopu, on doskonale wie, że jesteś tak daleko, a mimo wszystko cię ściąga do roboty!
- Bo potrzebuje ludzi do pracy.
- Czemu ty go jeszcze bronisz?
- Nie bronię, ale co mam zrobić? Nie mam wyjścia…. No już, nie denerwuj się tak.
- Dobrze, to w takim razie daj znać jak będziesz w domu w Londynie.
- Ale Nathan… - ściągnęłam brwi – Ja lecę najpierw do Polski, tak jak to było ustalone.
Jego mina- bezcenna. – Oszalałaś? Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież czasu ci nie starczy.
- Musi starczyć.
- Nie podoba mi się to…
- Nath, polecę do Polski choćbym miała spędzić tam tylko dwie godziny. Obiecałam to sobie, mamie, tacie i nie wyobrażam sobie teraz zmiany planów. Nie ma mowy!
- Ale
- Nie próbuj ze mną nawet rozmawiać w tym temacie, bo zdania nie zmienię.
Postawił oczy. – Bardzo mi się to nie podoba. Co ty wyczyniasz
- Jak, już się pożegnaliście? – doszli do nas Jay z Lisą
- Lisa, masz ją przekonać w samolocie, żeby nie leciała do Polski tylko została w Londynie. Nie mam pojęcia jak to zrobisz, ale jak to zrobisz to zostaniesz bohaterką.
- Coooo? – roześmiała się dziewczyna – Nie rozumiem… Przecież sam jej podsunąłeś ten pomysł, żeby poleciała do domu…
- Ale nie w sytuacji kiedy za dwa dni musi być z powrotem w pracy, a dopiero dziś wylatujecie z Los Angeles!
- Dobrze kochanie, nie unoś się już, wystarczy. – uśmiechnęłam się i puściłam oko – Przytul mnie jeszcze raz mocno, bo muszę już iść.
Wtuliliśmy się w siebie. – Uważaj na siebie. Bardzo cię kocham. – szepnął mi do ucha
- Ja ciebie też kocham. Czekam na ciebie w Londynie.
Krótki pocałunek, który Jay skomentował przeciągniętym „fuuuuuuuuuu”, dostałam jeszcze całusa w czoło i z wielkim bólem serca rozstałam się z Nathem, a Lisa z Jayem i ruszyłyśmy do samolotu…
Lot bardzo się dłużył. Nie wiem czy tak „po prostu” czy z tego względu, że czułam presję czasu, a i jak najszybciej chciałam już być w domu i zobaczyć się z rodzicami. W czasie lotu nadrobiłyśmy z Lisą zaległości w rozmowach. Bardzo byłam ciekawa jej relacji z Jayem, ale jedyne co udało mi się ustalić to to, że „jeszcze nie można nazwać ich parą, ale coś czuć w powietrzu”, nie powiem- taka odpowiedź mnie również usatysfakcjonowała ;)

Przed wejściem do domu w Polsce;

Nerwy były widoczne gołym okiem. Nogi i ręce drżały jak opętane, oddech był płytki i co chwilę, serce zaraz miało mi wyskoczyć. Uniosłam dłoń i kilka sekund wahałam się czy dotknąć palcem do dzwonka czy też… O nie Wiktoria, nie tchórzymy!
Zadzwoniłam, ba, nawet zapukałam ;)! Po chwili drzwi się uchyliły i nastąpiło głębokie spojrzenie z mamą. Momentalnie pojawiły się łzy i rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Obydwie stęsknione i obydwie szczęśliwe.
- Córciu, jak ja za tobą tęskniłam, wreszcie jesteś!
- Ja też tęskniłam mamo. Nawet nie wiesz jak!
Po kilku minutach ogarnęłyśmy się i było mi dane rozebrać się z okrycia wierzchniego i wejść w głąb domu.
- Trochę tu zimniej, co?
- Trochę? Ja się obawiam, że szoku dostanę przez te zmiany temperatur. – uśmiechnęłam się, wchodząc do salonu - … a gdzie tata?- mama, unikając mojego wzroku zaczęła stawiać na stole jedzenie- Mamoooo…
- Nie ma go; jak widzisz.
- Ale ja nie pytam o to co widzę – zabrałam od niej koszyczek z chlebem – tylko o to gdzie jest tata?
- No cóż…
- Mamo spójrz na mnie. – zakomenderowałam – Nie po to przyleciałam do domu, żebyś znowu mnie okłamywała
- Ale ja ciebie nie ok
- Powiedz mi prawdę. – byłam stanowcza i nieustępliwa
- Dobrze. Opowiem wszystko, ale potem. Teraz proszę zjedz, bo na pewno jesteś po takiej podróży głodna jak wilk.
- Może i jestem. – zasiadłam za stołem – Ale w takim razie opowiedz mi podczas, gdy będę jadła, bo obawiam się, że „potem” może nam czasu nie starczyć.
- Jak to? Przecież mamy dla siebie kilka dni.
Przygryzłam z zakłopotania dolną wargę. – Jutro muszę wracać do Londynu.
- Ty chyba sobie żartujesz.
- Nie żartuję. Szef mnie wzywa, kocioł jest w firmie.
- I oczywiście nie mogą się tam bez ciebie obejść? Jak oni funkcjonowali, gdy ciebie tam nie było?
- Oj mamo… - skrzywiłam się, bo rodzicielce widocznie włączyła się ironia
- Ale naprawdę mamy niecałe 24 godziny na nadrobienie zaległości?
- Naprawdę mamcik, dlatego proponuję już zaczynać nasze konwersacje. – ugryzłam chleb z uśmiechem
Przegadałyśmy bez przerw te kilkanaście godzin, które miałyśmy tylko dla siebie. Wylałyśmy przy tym wiele żali w stosunku do siebie, poleciało wiele łez, ale z drugiej strony obydwie oczyściłyśmy się i nacieszyłyśmy sobą. Mama opowiedziała dokładnie jak to było i jest z tatą, dlaczego nie chcieli mi o niczym mówić, ja zaś wyrzuciłam z siebie chyba wszystkie rzeczy, które wydarzyły się w Los Angeles- wypadek Nathana, o tym jak bardzo się bałam, o zbliżeniu się Maxa, o przyjętych i odwołanych zaręczynach, o rozluźnieniu relacji między chłopakami, o tym, że nie lubiłam Scootera i oczywiście całą historię o małym Stephanie. Obie poryczałyśmy chyba za ostatnich kilka lat. Ale tego nam było trzeba.
Położyłyśmy się spać dosłownie na pół godziny przed wyjazdem na lotnisko. Byłam nieprzytomna, ale szczęśliwa. Tak pięknie było się zdrzemnąć w rodzinnym domu.
- Wiki… - zaczęła mama, pakując mi jedzenie na podróż – …mam wrażenie, że trochę się zagmatwałaś sama w tym wszystkim.
- Ale w czym?
- We wszystkim. Nie potrafisz przejść do porządku dziennego po stracie Stephana, nie umiesz dogadać się z Maxem, z którym wcześniej doskonale się rozumieliście, z Nathanem też nie lepiej.
- Co to ma znaczyć? – obruszyłam się
- Najpierw chcesz za niego wyjść, potem jednak nie. Chodzisz do pokoju do Maxa, potem wracasz do Nathana.
- Mamo, ale o czym ty mówisz?! – uniosłam się- Chciałam się pogodzić w końcu za którymś razem z Maxem, ale nigdy nie wychodziło. Powiedziałaś to tak jakbym nie wiem co tam z nim robiła za zamkniętymi drzwiami!
- Bo to tak wygląda, że sama nie wiesz, którego chcesz.
- Ja wiem, którego ja chcę i nie rób mi sieczki z mózgu bardzo cię proszę!
- Ale czemu od razu się denerwujesz? Nie można z tobą normalnie porozmawiać?
- Można, ale nie wygaduj takich głupot!
- Ja tylko porządkuję to co powiedziałaś.
- To coś tobie to nie wychodzi.
- Chciałam zaproponować, żebyś może pomyślała nad jakimś psychologiem.
Roześmiałam się. – Nad czym? Kim? – poprawiłam się szybko – Mamo, ale ja sobie przecież świetnie radzę.
Mamy podejrzliwe spojrzenie. – Widzę właśnie. – moje przewrócenie oczami – Oj Wiki, zrobisz jak zechcesz, ale ja uważam, że przydałaby się tobie rozmowa z kimś, kto może w fachowy sposób pomóc w poukładaniu tego mętliku, który niewątpliwie masz w głowie.
- Jesteś niemożliwa. – pokiwałam głową. Wstałam i przytuliłam się do niej bardzo. – Dziękuję za rozmowy. Bardzo cię kocham.
- Ja ciebie też Wikuś kocham bardzo.
- A z tatą mam nadzieję zobaczę się następnym razem.
- A kiedy teraz przylecisz?
- Nie wiem. Nie chcę obiecywać, bo wiesz jak to jest… Nie chcę też mijać się z Nathanem, a nie wiem dokładnie kiedy on będzie mógł przylatywać do mnie.
- Jasne, rozumiem. Ale odezwij się czasem do swojej matki, dobrze?
- No pewnie!
- Oj dziecko, ja nie wiem jak ty w pracy wysiedzisz. Jeszcze te zmiany godzin z Ameryki…
- Mamuś, dam radę! – uśmiechnęłam się i dałam jej buziaka w policzek

Dobrych kilka godzin później;

Zrobiłam wjazd z buta do „Sweet Dreams” aż od progu widziałam jak dla Boba mało co szklanka z rąk nie wyleciała. Przeniósł rozzłoszczony wzrok na wejście, ale gdy zobaczył mnie od razu odstawił zmywanie i wyruszył z otwartymi ramionami cały rozpromieniony;
- Vicky! Na miłość boską czemu nic nie powiedziałaś, że dziś będziesz?! Wyjechałbym po ciebie! – przytulił mnie bardzo mocno
- Cześć Bob! – odsunęłam się i rozejrzałam po lokalu – Jak ja stęskniłam się za tym miejscem i za wami! Gdzie Lucy?
- Pojechała załatwiać faktury, potem będzie. Ale się zdziwi! Jak zniosłaś długi lot z Ameryki?
- Z Ameryki to ja lot zniosłam przedwczoraj albo wczoraj… Wybacz, ale czas mi się miesza hahaha
Dezorient Boba. – Jak to?
- Tak to. W Polsce byłam.
- Kiedy?
- Teraz. Na niecałe 24 godziny.
- Co? Ty jesteś stuknięta Vicky. – roześmiał się
- Tak tak wiem. A teraz bardzo cię proszę; zrób mi baaaaaaaaaardzo mocną kawę, taką siekerę, ok? – skierowałam się na schody
- A ty gdzieś się wybierasz?
- Tak. Do pracy.
- SŁUCHAM? Dopiero co przyleciałaś z Polski, jesteś jeszcze po locie z Ameryki. Dziewczyno ty marsz do łóżka i spać, odpocząć!
- Bla bla… Tylko taką dobrą kawę zrób, z serca. – uśmiechnęłam się i poszłam na górę do swojego pokoju szybko wyciągnąć jakieś ciuchy, następnie jeszcze szybszy prysznic i sprint na dół. Byłam gotowa. Chwyciłam termos zostawiony dla mnie na końcu baru, krzyknęłam szybkie;
- Dzięki, gdyby nie Lucy i 25 lat różnicy byłbyś moim mężem! Będę potem!
I pojechałam do pracy. Adrenalina działała i byłam wyraźnie pobudzona mimo tego, że od dobrych kilkunastu godzin nie spałam.
W studio rzeczywiście był kocioł. Masa papierologii, terminy, umawianie spotkań, wywiązywanie się ze spotkań… Nawet nie wiedziałam kiedy minęło moich osiem godzin roboczych, a nawet szczęście mi dopisało- bo mogłam robić swoje, a Oliviera akurat nie było cały dzień ;)
Dopiero, gdy weszłam po pracy do „Sweet Dreams” poczułam jakby fala zmęczenia uderzyła we mnie z trzykrotną siłą. Minęłam kulturalnie siedzących gości przy stolikach i usiadłam przy barze, podpierając się łokciem.
- Wyglądasz na dość zmęczoną.
- Bob, ja nie wiem jak się nazywam…
- To idź spać na górę, już! Jutro znowu rano do pracy musisz wstać, a kiedyś musisz odpocząć te wojaże.
- Wiem…
- Tylko mi w skrócie powiedz jak było?
- Ale gdzie; w Los Angeles czy w domu? – puściłam oko
- Tu i tu
- W Ameryce różnie. A w domku cudownie. Pogodziłam się z mamą.
- To super! – Bob wyraźnie był ucieszony – Wyjaśniłyście sobie wszystko? A tata? Przecież z tatą też miałaś konflikt.
- Z tatą się nie widziałam.
- ?
- Wyprowadził się.
- Co się stało?
- Opowiem tobie jutro, dobrze? – wygrzebałam wibrujący telefon z kieszeni, nie patrząc na wyświetlacz mruknęłam tylko- Halo
- O jakie moje kochanie zmęczone jest. – ciepły głos Nathana aż rozchulał moje serce
- Cześć Nath
- Z tego co sobie wyliczyłem to już powinnaś być po pracy w domu?
- Zuch chłopak. Jestem. Właśnie siedzę na dole, ale miałam kierować się na górę, bo padam na pyszczek Nath, serio.
- A nie mówiłem, że to zbyt obciążające?
- A czy ja mówię, że to dla mnie zbyt obciążające?
- Oczywiście, że nie. – dokończył ze mną chórem
- Dokładnie.
- Dobra myszko, to leć spać, bo słyszę, że ledwo siedzisz. Zadzwonię jutro tylko powiedz jak wrażenia z domu?
- Tak jak tobie napisałam.
- Ale wierzyć mi się nie chce… On naprawdę?
- Tak
- Niefajnie…
- Bardzo
- Dobra, leć malutka do spania.
- Okok, całuję cię i do usłyszenia, paaa
- Paaa
Rozłączyłam się.
- Idę spać, bo mam wrażenie, że zez zbieżny mi się robi. – zamykałam i otwierałam oczy
- Leć
- Pogadałabym z tobą Bob bardzo chętnie, ale jutro jak wrócę z pracy, a tymczasem
- A tymczasem to przyszedł do ciebie jeszcze ktoś – Bob spojrzał na wejście – kto przychodził tu co drugi dzień i sprawdzał czy już wróciłaś.
Zachciało mi się płakać, że wizja łóżka oddaliła się. Odwróciłam się, by spojrzeć kto przyszedł i mało co z krzesła nie spadłam…







Dobry wieczór! Padam na pyszczek jak Wiktoria ;) Miałam pracowity dzień w pracy zatem nie będę dziś się za dużo rozpisywać, bo marzę o spaniu.

Rozdział pisało się mega opornie. Mega mega. Dlatego też proszę nie patrzcie na niego mocno krytycznym okiem- muszę wrócić w wir pisania, bo po takiej przerwie lekko nie jest, uwierzcie.

Jak zapewne zauważyłyście podkręciłam czas akcji. Nie chciałam pisać szczegółowiej o rozmowie Wiki z mamą na przykład albo jak jej minął lot jeden czy drugi. O wszystkim dowiecie się w swoim czasie w ciekawszy sposób- również o tym co tam się zdarzyło w domu rodzinnym naszej bohaterki. 

Pomysł na kolejny rozdział układa się w głowie, a póki co uciekam kłaść się do spania.

Dziękuję po raz setny, że jesteście!

Do następnego <3 

5 komentarzy:

  1. Rozdział świetny jak zawsze :D tylko dlaczego polsat... ;__;

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się ze jest. I Ty też :-)

    JMickey

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmm męczy mnie ta sprawa z maxem. Niech się już rozwiąże jak kolwiek ale niech się rozwiąże

    Jkmickey

    OdpowiedzUsuń