Max przycisnął mnie do swojego ciała i
całował łapczywie. Dopiero po kilkunastu sekundach trzeźwe myślenie do mnie
powróciło i zamiast przyjemności poczułam falę gniewu. Wyszarpałam się z jego
objęć i odskoczyłam do tyłu. Patrzyliśmy na siebie zaskoczeni.
- Wyjdź.
…
- Nie słyszałeś co powiedziałam? Wyjdź!
- Nie udawaj, że ci się nie podobało.
- Głuchy jesteś? Wyjdź stąd!
- Gdybyśmy spotkali się w innych
okolicznościach jestem pewien, że wylądowalibyśmy razem w łóżku.
- Z tą pewnością siebie to zostaje tobie tylko pocieszanie się
ręką.
- Tak mówisz, bo chcesz odwrócić uwagę od
tego co powiedziałem, bo sama dokładnie wiesz, że mam rację. Ale oczywiście się
nie przyznasz… - uśmiechnął się pewnie kącikiem ust – Jak widać grubą rybę
trudniej złowić.
- Taaaaaak. Dziękuję tobie bardzo za tę
piękną metaforę, ale masz w tej chwili opuścić ten pokój, bo jak nie
- To co? Zawołasz Nathana?
- Jesteś tak bezczelny, że gdybym tylko
mogła to skopałabym tobie tyłek.
- Z tego akurat nie byłbym zadowolony.
- Jesteś coraz bardziej śmiały w swoich
poczynaniach.
- Mhm – przytaknął zadowolony jakby nigdy
nic – I zdradzę tobie tylko tyle, że ta ucieczka do Polski wcale Ci nie pomoże,
bo będziesz o mnie i tak myśleć.
- Fantastycznie tylko skoro jesteś tego
taki pewny to powiedz mi, w którym momencie? Wyrzucając śmieci?
- Jesteś naiwna jak dziecko.
Nie wytrzymałam i roześmiałam się z jego
bezczelności. – Ja?!
W tym momencie do pokoju wszedł Nathan. –
O, tu jesteście. – uśmiechnął się – Z czego Vicky się śmiejesz?
- Max właśnie powiedział niezły kawał.
- Tak? Jaki? Max weź powtórz.
- Nie bierz tego do siebie stary, ale
myślę, że nie skumasz. Sorry, muszę coś załatwić. – George wyszedł z pokoju
Nathan spojrzał na mnie. – Co on tak
szybko wyszedł?
- Kocham takie pytania. – przewróciłam
oczami, dołączył do nas jakiś rozszalały Tom;
- Jak tam Vicky spakowana jesteś?
- No powiedzmy.
- I świetnie. To proponuję ostatniego
wspólnego fajka przed naszą rozłąką. Idziesz palić?
- Ja to się chyba idę PODpalić.
- Hahahahahahahahahahahahahaha –
skwitowali Tom z Nathanem
- Żartuję. Tom nie idę z tobą, bo nie
jestem napita.
Parker postawił oczy. – Aż taki nisko
mnie cenisz?
- Co?
- Dzięęęęęękiii. Poczułem się bardzo
niemiło.
- O matko! Dopiero teraz zrozumiałam jak
to zabrzmiało. Nie, Tom! Nie to autor miał na myśli! – zaczęłam się bultać
- Za późno na tłumaczenia!
- Ale Tom! – zrobiłam podkówkę z ust
- Zaraz zaraz – pokiwał głową Nathan –
Stop! – zawrócił się do mnie – Vicky od kiedy ty palisz?
- Yyyyyyyyyy… - spojrzenie o ratunek do
Toma – Jaaaaa?
- …
- Może nie „od kiedy” a „kiedy”, bo to
wiesz, w ogóle co innego znaczy
- Nie zmieniaj tematu.
Uśmiechnęłam się tylko najbardziej słodko
jak umiałam po czym usłyszałam; - Pogadamy jeszcze o tym. – Nathan odwrócił
się, a ja wzrokiem zamordowałam Toma
Kilka godzin później;
- Victorio Minc, na pewno wszystko
wzięłaś z sobą?
- Owszem Nathanie Sykes!
Szamotałam
się na dole z torbą, a mój chłopak akurat znosił walizkę.
- Słońce to
już?! – złapał mnie Tom
- No już!
-
Ooooooooooooo nieeeeee, a ja jeszcze chciałem z tobą przyrządzić kolację i w
międzyczasie pograć w przecinanie nożami pomidorów w locie!
- A może
następnym razem na przykład pogramy w „kto ma mózg”?
- To jest taka gra?- Tom wyraźnie
zdziwiony, a ja roześmiałam się w głos
- Będzie mi ciebie strasznie brakować. –
wtuliłam się w niego mocno
- Słońce, uwierz; mi ciebie też. –
odwzajemnił przytulenie – Pomimo tych wszystkich obelg.
Szybko się oderwałam i pacnęłam go po
ramieniu. – No wiesz!
- Ja gotowa! – z torbami doszła Lisa
- Dziewczyny spokojnego lotu kochane i
Vicky wypocznij w domku. – doszli do nas pozostali i pierwsza przytuliła mnie
Kelsey
- Daj znać jak dolecisz.
- Odzywaj się.
- Nabierz sił.
Wszystkich po kolei ściskałam, ale
zabrakło jednej osoby.
- Zapomniałam czegoś z pokoju. –
wypaliłam i szybko skierowałam się na schody
- Wiedziałem. – zaśmiał się Nathan –
Poczekamy w samochodzie.
Zapukałam.
- Proszę.
Weszłam do środka i zamknęłam za sobą
drzwi. Max stał oparty na przedramionach przy oknie. Patrzyłam na niego, on zaś
patrzył przed siebie, daleko za horyzont. Wzięłam cicho głęboki oddech. Ta
cisza w jego obecności bardzo się dłużyła. Denerwowałam się w środku.
- Nie chciałam wyjeżdżać bez pożegnania.
– odezwałam się wreszcie. W odpowiedzi była głucha cisza. – Max… - cisza.
Zaczęłam powoli do niego podchodzić. – Naprawdę nie chcę wyjeżdżać w ten
sposób… Max…
Gdy chciałam dotknąć jego ramienia
odsunął się. Podniósł wzrok i powiedział tylko jedno krótkie;
- Jedź.
Patrzyłam w jego oczy dobrych kilka
sekund. Miałam ciężki oddech, a serce z nerwów o mało nie wyskoczyło. Widząc,
że nic tam po mnie zawróciłam się na pięcie i podeszłam do drzwi. Chwytając za
klamkę usłyszałam za plecami początek pytania;
- Gdyby nie Nathan to czy…
Odwróciłam się i nastała cisza. Nie
potrafiłam odpowiedzieć. Max roześmiał się smutno i podrapał po karku.
- Jaki jestem żałosny… Jedź już. Może,
gdy nie będę ciebie widział to uda mi się wybić ciebie z głowy i zapomnieć.
Poczułam jak zbierały się łzy. – Cześć –
szepnęłam i szybko wyszłam stamtąd. Zamknęłam za sobą drzwi i oparłam głowę o
ścianę na korytarzu. „Nie płacz Wiki”; powtarzałam sobie. Wzięłam kilka głęboki
wdechów i zeszłam na dół, grając kolejną oscarową rolę szczęśliwej i
niewzruszonej Wiktorii.
Na lotnisku;
- Kochanie masz się odzywać. Jesteśmy
cały czas w kontakcie, tak? – Nathan trzymał moją twarz w swoich dłoniach i z
pewnością patrzył w moje oczy – Nie płacz. – wytarł palcem łzę, która spływała
po policzku – Za kilka dni postaram się przylecieć. Kocham cię, damy radę.
- Wiem. Ja to wszystko wiem Nath. –
wtuliłam się w niego. Zamknęłam oczy, uwalniając jeszcze kilka łez i
wchłaniając jego zapach.
- Tylko Vicky, przygotuj rodziców na moją
wizytę. – roześmiał się – Żeby zawału nie dostali jak zapukam do drzwi.
- Dobra – poprawił mi humor – Ale szybko
przylecisz, tak?
- Jak najszybciej będę mógł. Obiecuję. –
obdarzył mnie gorącym pocałunkiem, który niestety przerwał dźwięk mojego
telefonu
Musiałam odebrać. – To Olivier. –
zdążyłam tylko zasygnalizować, patrząc na wyświetlacz. Przyłożyłam telefon do
ucha. – Słucham
- Witam Pani Victorio, przepraszam, że
Panią nagabuję, ale mam bardzo pilną sprawę.
- Witam Pana, słucham…
10 minut później;
- Dziękuję za telefon. – rozłączyłam się
- Oho, sądząc po twojej minie to coś
będzie nieciekawego…
- „Nieciekawego” to mało powiedziane… Za
2 dni muszę być w pracy.
Nathan zmarszczył brwi. – Co takiego?
- Mają kocioł w firmie, jakieś audyty, za
dużo zleceń, produkcje itd… Muszę tam być.
- Czy on jest poważny?! Pogadam z nim.
- Nathan uspokój się. Z nikim nie
będziesz gadał.
- Ale to nie jest pierwszy raz kiedy
ściąga cię szybciej z urlopu, na który wcześniej sam przystał!
- I co? Trudno! Takie życie. – rozłożyłam
ręce
- Niepoważny człowiek. – Nathan był
wyraźnie wzburzony
- Kochanie uspokój się, szkoda nerwów…
- Tu chodzi o zasady Victoria! Powinnaś
mieć jeszcze kilka dni urlopu, on doskonale wie, że jesteś tak daleko, a mimo
wszystko cię ściąga do roboty!
- Bo potrzebuje ludzi do pracy.
- Czemu ty go jeszcze bronisz?
- Nie bronię, ale co mam zrobić? Nie mam
wyjścia…. No już, nie denerwuj się tak.
- Dobrze, to w takim razie daj znać jak
będziesz w domu w Londynie.
- Ale Nathan… - ściągnęłam brwi – Ja lecę
najpierw do Polski, tak jak to było ustalone.
Jego mina- bezcenna. – Oszalałaś? Jak ty
to sobie wyobrażasz? Przecież czasu ci nie starczy.
- Musi starczyć.
- Nie podoba mi się to…
- Nath, polecę do Polski choćbym miała
spędzić tam tylko dwie godziny. Obiecałam to sobie, mamie, tacie i nie
wyobrażam sobie teraz zmiany planów. Nie ma mowy!
- Ale
- Nie próbuj ze mną nawet rozmawiać w tym
temacie, bo zdania nie zmienię.
Postawił oczy. – Bardzo mi się to nie
podoba. Co ty wyczyniasz
- Jak, już się pożegnaliście? – doszli do
nas Jay z Lisą
- Lisa, masz ją przekonać w samolocie,
żeby nie leciała do Polski tylko została w Londynie. Nie mam pojęcia jak to
zrobisz, ale jak to zrobisz to zostaniesz bohaterką.
- Coooo? – roześmiała się dziewczyna –
Nie rozumiem… Przecież sam jej podsunąłeś ten pomysł, żeby poleciała do domu…
- Ale nie w sytuacji kiedy za dwa dni
musi być z powrotem w pracy, a dopiero dziś wylatujecie z Los Angeles!
- Dobrze kochanie, nie unoś się już,
wystarczy. – uśmiechnęłam się i puściłam oko – Przytul mnie jeszcze raz mocno,
bo muszę już iść.
Wtuliliśmy się w siebie. – Uważaj na
siebie. Bardzo cię kocham. – szepnął mi do ucha
- Ja ciebie też kocham. Czekam na ciebie
w Londynie.
Krótki pocałunek, który Jay skomentował
przeciągniętym „fuuuuuuuuuu”, dostałam jeszcze całusa w czoło i z wielkim bólem
serca rozstałam się z Nathem, a Lisa z Jayem i ruszyłyśmy do samolotu…
Lot bardzo się dłużył. Nie wiem czy tak
„po prostu” czy z tego względu, że czułam presję czasu, a i jak najszybciej
chciałam już być w domu i zobaczyć się z rodzicami. W czasie lotu nadrobiłyśmy
z Lisą zaległości w rozmowach. Bardzo byłam ciekawa jej relacji z Jayem, ale
jedyne co udało mi się ustalić to to, że „jeszcze nie można nazwać ich parą,
ale coś czuć w powietrzu”, nie powiem- taka odpowiedź mnie również
usatysfakcjonowała ;)
Przed wejściem do domu w Polsce;
Nerwy były widoczne gołym okiem. Nogi i
ręce drżały jak opętane, oddech był płytki i co chwilę, serce zaraz miało mi
wyskoczyć. Uniosłam dłoń i kilka sekund wahałam się czy dotknąć palcem do
dzwonka czy też… O nie Wiktoria, nie tchórzymy!
Zadzwoniłam, ba, nawet zapukałam ;)! Po
chwili drzwi się uchyliły i nastąpiło głębokie spojrzenie z mamą. Momentalnie
pojawiły się łzy i rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Obydwie stęsknione i obydwie
szczęśliwe.
- Córciu, jak ja za tobą tęskniłam,
wreszcie jesteś!
- Ja też tęskniłam mamo. Nawet nie wiesz
jak!
Po kilku minutach ogarnęłyśmy się i było
mi dane rozebrać się z okrycia wierzchniego i wejść w głąb domu.
- Trochę tu zimniej, co?
- Trochę? Ja się obawiam, że szoku
dostanę przez te zmiany temperatur. – uśmiechnęłam się, wchodząc do salonu - …
a gdzie tata?- mama, unikając mojego wzroku zaczęła stawiać na stole jedzenie-
Mamoooo…
- Nie ma go; jak widzisz.
- Ale ja nie pytam o to co widzę –
zabrałam od niej koszyczek z chlebem – tylko o to gdzie jest tata?
- No cóż…
- Mamo spójrz na mnie. – zakomenderowałam
– Nie po to przyleciałam do domu, żebyś znowu mnie okłamywała
- Ale ja ciebie nie ok
- Powiedz mi prawdę. – byłam stanowcza i
nieustępliwa
- Dobrze. Opowiem wszystko, ale potem.
Teraz proszę zjedz, bo na pewno jesteś po takiej podróży głodna jak wilk.
- Może i jestem. – zasiadłam za stołem –
Ale w takim razie opowiedz mi podczas, gdy będę jadła, bo obawiam się, że
„potem” może nam czasu nie starczyć.
- Jak to? Przecież mamy dla siebie kilka
dni.
Przygryzłam z zakłopotania dolną wargę. –
Jutro muszę wracać do Londynu.
- Ty chyba sobie żartujesz.
- Nie żartuję. Szef mnie wzywa, kocioł
jest w firmie.
- I oczywiście nie mogą się tam bez
ciebie obejść? Jak oni funkcjonowali, gdy ciebie tam nie było?
- Oj mamo… - skrzywiłam się, bo rodzicielce
widocznie włączyła się ironia
- Ale naprawdę mamy niecałe 24 godziny na
nadrobienie zaległości?
- Naprawdę mamcik, dlatego proponuję już
zaczynać nasze konwersacje. – ugryzłam chleb z uśmiechem
…
Przegadałyśmy bez przerw te kilkanaście
godzin, które miałyśmy tylko dla siebie. Wylałyśmy przy tym wiele żali w
stosunku do siebie, poleciało wiele łez, ale z drugiej strony obydwie
oczyściłyśmy się i nacieszyłyśmy sobą. Mama opowiedziała dokładnie jak to było
i jest z tatą, dlaczego nie chcieli mi o niczym mówić, ja zaś wyrzuciłam z
siebie chyba wszystkie rzeczy, które wydarzyły się w Los Angeles- wypadek
Nathana, o tym jak bardzo się bałam, o zbliżeniu się Maxa, o przyjętych i
odwołanych zaręczynach, o rozluźnieniu relacji między chłopakami, o tym, że nie
lubiłam Scootera i oczywiście całą historię o małym Stephanie. Obie
poryczałyśmy chyba za ostatnich kilka lat. Ale tego nam było trzeba.
Położyłyśmy się spać dosłownie na pół
godziny przed wyjazdem na lotnisko. Byłam nieprzytomna, ale szczęśliwa. Tak
pięknie było się zdrzemnąć w rodzinnym domu.
- Wiki… - zaczęła mama, pakując mi
jedzenie na podróż – …mam wrażenie, że trochę się zagmatwałaś sama w tym
wszystkim.
- Ale w czym?
- We wszystkim. Nie potrafisz przejść do
porządku dziennego po stracie Stephana, nie umiesz dogadać się z Maxem, z
którym wcześniej doskonale się rozumieliście, z Nathanem też nie lepiej.
- Co to ma znaczyć? – obruszyłam się
- Najpierw chcesz za niego wyjść, potem
jednak nie. Chodzisz do pokoju do Maxa, potem wracasz do Nathana.
- Mamo, ale o czym ty mówisz?! – uniosłam
się- Chciałam się pogodzić w końcu za którymś razem z Maxem, ale nigdy nie
wychodziło. Powiedziałaś to tak jakbym nie wiem co tam z nim robiła za
zamkniętymi drzwiami!
- Bo to tak wygląda, że sama nie wiesz,
którego chcesz.
- Ja wiem, którego ja chcę i nie rób mi
sieczki z mózgu bardzo cię proszę!
- Ale czemu od razu się denerwujesz? Nie
można z tobą normalnie porozmawiać?
- Można, ale nie wygaduj takich głupot!
- Ja tylko porządkuję to co powiedziałaś.
- To coś tobie to nie wychodzi.
- Chciałam zaproponować, żebyś może
pomyślała nad jakimś psychologiem.
Roześmiałam się. – Nad czym? Kim? –
poprawiłam się szybko – Mamo, ale ja sobie przecież świetnie radzę.
Mamy podejrzliwe spojrzenie. – Widzę właśnie.
– moje przewrócenie oczami – Oj Wiki, zrobisz jak zechcesz, ale ja uważam, że
przydałaby się tobie rozmowa z kimś, kto może w fachowy sposób pomóc w
poukładaniu tego mętliku, który niewątpliwie masz w głowie.
- Jesteś niemożliwa. – pokiwałam głową.
Wstałam i przytuliłam się do niej bardzo. – Dziękuję za rozmowy. Bardzo cię
kocham.
- Ja ciebie też Wikuś kocham bardzo.
- A z tatą mam nadzieję zobaczę się
następnym razem.
- A kiedy teraz przylecisz?
- Nie wiem. Nie chcę obiecywać, bo wiesz
jak to jest… Nie chcę też mijać się z Nathanem, a nie wiem dokładnie kiedy on
będzie mógł przylatywać do mnie.
- Jasne, rozumiem. Ale odezwij się czasem
do swojej matki, dobrze?
- No pewnie!
- Oj dziecko, ja nie wiem jak ty w pracy
wysiedzisz. Jeszcze te zmiany godzin z Ameryki…
- Mamuś, dam radę! – uśmiechnęłam się i
dałam jej buziaka w policzek
Dobrych kilka godzin później;
Zrobiłam wjazd z buta do „Sweet Dreams”
aż od progu widziałam jak dla Boba mało co szklanka z rąk nie wyleciała.
Przeniósł rozzłoszczony wzrok na wejście, ale gdy zobaczył mnie od razu
odstawił zmywanie i wyruszył z otwartymi ramionami cały rozpromieniony;
- Vicky! Na miłość boską czemu nic nie
powiedziałaś, że dziś będziesz?! Wyjechałbym po ciebie! – przytulił mnie bardzo
mocno
- Cześć Bob! – odsunęłam się i
rozejrzałam po lokalu – Jak ja stęskniłam się za tym miejscem i za wami! Gdzie
Lucy?
- Pojechała załatwiać faktury, potem
będzie. Ale się zdziwi! Jak zniosłaś długi lot z Ameryki?
- Z Ameryki to ja lot zniosłam
przedwczoraj albo wczoraj… Wybacz, ale czas mi się miesza hahaha
Dezorient Boba. – Jak to?
- Tak to. W Polsce byłam.
- Kiedy?
- Teraz. Na niecałe 24 godziny.
- Co? Ty jesteś stuknięta Vicky. –
roześmiał się
- Tak tak wiem. A teraz bardzo cię
proszę; zrób mi baaaaaaaaaardzo mocną kawę, taką siekerę, ok? – skierowałam się
na schody
- A ty gdzieś się wybierasz?
- Tak. Do pracy.
- SŁUCHAM? Dopiero co przyleciałaś z
Polski, jesteś jeszcze po locie z Ameryki. Dziewczyno ty marsz do łóżka i spać,
odpocząć!
- Bla bla… Tylko taką dobrą kawę zrób, z
serca. – uśmiechnęłam się i poszłam na górę do swojego pokoju szybko wyciągnąć
jakieś ciuchy, następnie jeszcze szybszy prysznic i sprint na dół. Byłam
gotowa. Chwyciłam termos zostawiony dla mnie na końcu baru, krzyknęłam szybkie;
- Dzięki, gdyby nie Lucy i 25 lat różnicy
byłbyś moim mężem! Będę potem!
I pojechałam do pracy. Adrenalina
działała i byłam wyraźnie pobudzona mimo tego, że od dobrych kilkunastu godzin nie
spałam.
W studio rzeczywiście był kocioł. Masa
papierologii, terminy, umawianie spotkań, wywiązywanie się ze spotkań… Nawet
nie wiedziałam kiedy minęło moich osiem godzin roboczych, a nawet szczęście mi
dopisało- bo mogłam robić swoje, a Oliviera akurat nie było cały dzień ;)
Dopiero, gdy weszłam po pracy do „Sweet
Dreams” poczułam jakby fala zmęczenia uderzyła we mnie z trzykrotną siłą. Minęłam
kulturalnie siedzących gości przy stolikach i usiadłam przy barze, podpierając się
łokciem.
- Wyglądasz na dość zmęczoną.
- Bob, ja nie wiem jak się nazywam…
- To idź spać na górę, już! Jutro znowu
rano do pracy musisz wstać, a kiedyś musisz odpocząć te wojaże.
- Wiem…
- Tylko mi w skrócie powiedz jak było?
- Ale gdzie; w Los Angeles czy w domu? –
puściłam oko
- Tu i tu
- W Ameryce różnie. A w domku cudownie.
Pogodziłam się z mamą.
- To super! – Bob wyraźnie był ucieszony –
Wyjaśniłyście sobie wszystko? A tata? Przecież z tatą też miałaś konflikt.
- Z tatą się nie widziałam.
- ?
- Wyprowadził się.
- Co się stało?
- Opowiem tobie jutro, dobrze? –
wygrzebałam wibrujący telefon z kieszeni, nie patrząc na wyświetlacz mruknęłam
tylko- Halo
- O jakie moje kochanie zmęczone jest. –
ciepły głos Nathana aż rozchulał moje serce
- Cześć Nath
- Z tego co sobie wyliczyłem to już
powinnaś być po pracy w domu?
- Zuch chłopak. Jestem. Właśnie siedzę na
dole, ale miałam kierować się na górę, bo padam na pyszczek Nath, serio.
- A nie mówiłem, że to zbyt obciążające?
- A czy ja mówię, że to dla mnie zbyt obciążające?
- Oczywiście, że nie. – dokończył ze mną
chórem
- Dokładnie.
- Dobra myszko, to leć spać, bo słyszę,
że ledwo siedzisz. Zadzwonię jutro tylko powiedz jak wrażenia z domu?
- Tak jak tobie napisałam.
- Ale wierzyć mi się nie chce… On
naprawdę?
- Tak
- Niefajnie…
- Bardzo
- Dobra, leć malutka do spania.
- Okok, całuję cię i do usłyszenia, paaa
- Paaa
Rozłączyłam się.
- Idę spać, bo mam wrażenie, że zez
zbieżny mi się robi. – zamykałam i otwierałam oczy
- Leć
- Pogadałabym z tobą Bob bardzo chętnie,
ale jutro jak wrócę z pracy, a tymczasem
- A tymczasem to przyszedł do ciebie
jeszcze ktoś – Bob spojrzał na wejście – kto przychodził tu co drugi dzień i
sprawdzał czy już wróciłaś.
Zachciało mi się płakać, że wizja łóżka
oddaliła się. Odwróciłam się, by spojrzeć kto przyszedł i mało co z krzesła nie
spadłam…
Dobry wieczór! Padam na pyszczek jak Wiktoria ;) Miałam pracowity dzień w pracy zatem nie będę dziś się za dużo rozpisywać, bo marzę o spaniu.
Rozdział pisało się mega opornie. Mega mega. Dlatego też proszę nie patrzcie na niego mocno krytycznym okiem- muszę wrócić w wir pisania, bo po takiej przerwie lekko nie jest, uwierzcie.
Jak zapewne zauważyłyście podkręciłam czas akcji. Nie chciałam pisać szczegółowiej o rozmowie Wiki z mamą na przykład albo jak jej minął lot jeden czy drugi. O wszystkim dowiecie się w swoim czasie w ciekawszy sposób- również o tym co tam się zdarzyło w domu rodzinnym naszej bohaterki.
Pomysł na kolejny rozdział układa się w głowie, a póki co uciekam kłaść się do spania.
Dziękuję po raz setny, że jesteście!
Do następnego <3
Rozdział świetny jak zawsze :D tylko dlaczego polsat... ;__;
OdpowiedzUsuńKocham!! Chcę kolejny
OdpowiedzUsuńDo NN
Kocham!! Chcę kolejny
OdpowiedzUsuńDo NN
Cieszę się ze jest. I Ty też :-)
OdpowiedzUsuńJMickey
Hmm męczy mnie ta sprawa z maxem. Niech się już rozwiąże jak kolwiek ale niech się rozwiąże
OdpowiedzUsuńJkmickey