Wysiadałam z samochodu, gdy usłyszałam
jeszcze Nathana;
- Jesteśmy w kontakcie!
Wbiegłam do szpitala i sprintem kierowałam
się na salę Stephana. Przed drzwiami zatrzymała mnie znajoma pielęgniarka.
- Przykro mi, nie można.
Ledwo wyhamowałam. – Jak to nie można? –
na jednym wdechu
- Lekarze próbują unormować stan
pacjenta.
- Ale co ze Stephanem?! – zawołałam chyba
za głośno, bo kobieta zganiła mnie wzrokiem, złapała pod rękę i odsunęła na bok
- Pani Victorio, proszę się uspokoić.
- Jak mam się uspokoić skoro nie wiem co
się dzieje i nie mogę do niego wejść?!
- Proszę pani… - westchnęła – Za tamtymi
drzwiami toczy się walka. – spojrzała mi głęboko w oczy – Bez leku, o którym
było wspominane ani rusz. Przykro mi… - powiedziała po czym odeszła ze
spuszczoną głową. Patrzyłam za nią długo do czasu, gdy obraz został rozmazany i
łzy zaczęły lecieć po policzkach. Wyciągnęłam szybko telefon i wybrałam numer.
- Tak kochanie? Nie mogę rozmawiać,
właśnie wchodzę do fundacji.
- Nath…
- Vicky, płaczesz? Skarbie
- Nath proszę cię pospiesz się. –
chciałam dodać coś jeszcze, ale niestety telefon w czasie drogi do szpitala nie
zdążył się naładować w samochodzie i wyłączył mi się. Starałam się głęboko
oddychać, ale nie wychodziło mi to. Chodziłam po korytarzu nerwowo w to i z
powrotem, próbując włączyć telefon, który ani drgnął. Co chwilę patrzyłam na
drzwi od sali i marzyłam, żeby stanął w nich uśmiechnięty Steph. Nie miałam
pojęcia ile czasu minęło na dreptaniu przed salą, ale dla mnie była to nerwowa
wieczność. Serce biło jak oszalałe, a ręce i nogi drżały. W gardle urósł gul
wielkości piłki chyba tenisowej i miałam wrażenie, że lada chwila zwymiotuję.
Po którejś rundce na korytarzu, gdy zakręcałam się, na korytarz wbiegła Lisa i
Max. Ściągnęłam brwi.
- Co wy tu robicie?
- Och Vicky! – podbiegli do mnie – Tak
nam przykro! – przytulili mnie, ale odsunęłam się i spojrzałam na nich z wyrzutem
- Jakie przykro? Stephan żyje. I będzie
żyć. – spojrzałam na drzwi – Walczymy. … w ogóle co wy tu robicie? –
powtórzyłam
- Nathan zadzwonił i poprosił, żebyśmy
przyjechali do ciebie.
- Dzięki… Pożyczysz mi telefon? Mój mi
padł.
- Jasne, trzymaj. – Max podał swoją
komórkę
- Idę po kawę. Chcecie?
- Jasne Lisa, dzięki. – wybrałam numer
Nathana, po sygnale oczekiwania chłopak odebrał;
- Jesteście już w szpitalu? Daj mi Vicky!
- To ja Nath, telefon mi się rozładował.
- Rany boskie Victoria, nie mogłaś go
naładować? – mały opieprz – Jadę do drugiej fundacji, w tej nie miałem czego
szukać. - uniosłam wzrok, byle nie ryknąć płaczem – Halo… Vicky… jesteś tam?
- Mhm…
- Vicky, w jakim on jest stanie?
- Nie wiem dokładnie… - nie wytrzymałam i
rozpłakałam się – Nie chcą mi niczego powiedzieć. Nathan spiesz się. Tylko tyle
wiem, że nie mamy czasu. – teraz to brunet niczego nie odpowiedział – Damy
radę. – dodałam zaraz
Chrząknięcie. – Pewnie, że damy radę.
Muszę kończyć. – rozłączyliśmy się. Drżącą ręką oddałam Maxowi telefon. On
szybko go schował do kieszeni po czym bez słowa zrobił krok w moją stronę i
mocno przytulił do siebie. Schowałam twarz w jego klatkę piersiową i próbowałam
uspokoić się. Musiałam opanować emocje i myśleć logicznie.
- Przyniosłam kawę… - mruknięcie Lisy.
Oderwałam się od Maxa i wytarłam resztki łez z polików.
- Skąd mogę wziąć jeszcze kasę? Pomóżcie
mi coś wymyśleć.
- Nie wiem… - pokręciła głową Lisa –
Znasz jakiegoś kota, który miałby hajsu jak lodu?
- Gdybym znała to bym od razu się do niego
zgłosiła.
- A ten cały ich – kiwnęła głową na
George’a – Scooter?
- Nie rozumiem…
- Lisa chyba chce wziąć od niego kasę… -
Max popił kawy
- Ale on przecież mnie nie znosi.
Postawił mi ultimatum, że dałby kasę gdybym zgodziła się na ustawiony wywiad, a
ja… - aż zakręciło mi się w głowie, gdy zdałam sobie sprawę z własnego czynu -
…a ja obniosłam się honorem i powiedziałam, że nie będę kłamać. Cholera! –
załamana złapałam się za czoło – Było trzeba siedzieć cicho i na wszystko się
zgadzać to teraz miałabym tą kasę! Co ja narobiłam?!
- Rety jak ona zbladła... – Lisa
zaalarmowała do Maxa, który od razu z zaniepokojoną miną posadził mnie na
krześle
- Co ja zrobiłam?! – wielkimi oczami
patrzyłam na dwójkę przyjaciół
- Vicky uspokój się, słyszysz?! Uspokój!
- Niczego złego nie zrobiłaś.
- Chciałaś być w porządku.
- W porządku?! – krzyknęłam – Wobec kogo?
Bo chyba nie wobec Stephana, który teraz walczy o życie!
- Kochana, uspokój się.
- Victoria – Max kucnął przede mną i
patrzył mi w oczy – nie masz sobie nic do zarzucenia, jasne? Poświęciłaś i tak
wiele, nie każdy zrobiłby tyle na twoim miejscu.
- Ale mnie nie obchodzi każdy… - jęknęłam
z oczami pełnymi łez po czym wstałam – Może powiedzą mi cokolwiek co tam się
dzieje. – zauważyłam pielęgniarkę wychodzącą z sali. Podeszłam do niej szybko z
nadzieją w oczach.
- Nie mogę pani nic powiedzieć więcej.
Przykro mi, nie jest pani z rodziny.
- A kogoś z rodziny pani tu widzi? –
zagotowałam się
- Właśnie nadchodzi jego matka,
przepraszam. – pielęgniarka weszła do pokoju lekarskiego, a ja zawróciłam się i
zobaczyłam kobietę, która pospiesznym krokiem szła w stronę sali. W moją
stronę. Wyglądała na nieco przejętą. Miała włosy w nieładzie. Wyglądała na
dojrzałą kobietę. Patrzyłam na nią bezczelnie i bez skrępowania. Ona minęła
mnie, nawet na mnie nie zwracając uwagi i już miała wejść do lekarskiego, gdy
znajoma pielęgniarka ponownie z niego wyszła.
- Dzień dobry, Lara – nie usłyszałam
nazwiska – przyjechałam jak najszybciej się dało, jestem matką Stephana, co z
moim synem?!
Pielęgniarka spojrzała na mnie smutnym
wzrokiem i powiedziała na tyle głośno abym mogła usłyszeć. – Przykro mi,
Stephan jest w krytycznym stanie. Potrzebujemy natychmiast jedynego leku, który
jest w stanie uratować pacjenta.
- To podajcie go, na co czekacie?! –
oburzyła się kobieta
Nie mogłam tak po prostu stać z boku. –
Właśnie czekamy na informację z fundacji. – odezwałam się, a kobieta odwróciła
się i nasz wzrok się spotkał. Stephan miał jej oczy. Przez chwilę
zahipnotyzowałam się, ale kontynuowałam szybko. – Mój chłopak jest w kolejnej,
bo dwie odmówiły nam już pieniędzy.
Kobieta ścięła mnie bezwzględnie. – Kim pani
jest i o czym pani mówi?!
Pielęgniarka wyprzedziła mnie. – To jest
pani Victoria. Pani Victoria przychodzi tu niemal codziennie od długiego czasu,
kiedy stan Stephana był jeszcze w normie. Spędzali z sobą całe dnie, bardzo się
do siebie przywiązali i zżyli, a teraz pani Victoria szuka reszty pieniędzy na
lek, który niestety jest bardzo drogi.
Kobieta kręciła głową. – Nic nie rozumiem…
- Bo może zrozumiałaby pani, gdyby tu
była? – tak, to był czas Wiktorii… - Gdyby interesowała się pani Stephanem?
- Niech pani sobie nie pozwala. –
zmroziła mnie wzrokiem – Nic pani o mnie nie wie, nie ma pani prawa się
wypowiadać.
- Owszem, mam! – powiedziałam głośniej –
Bo w głowie mi się nie mieści jak można porzucić dziecko! W dodatku tak chore
dziecko! Jak pani mogła funkcjonować z tą myślą?! Przez cały ten czas nie
widziałam w szpitalu pani ani raz! Ani raz! Nie interesowało panią to, że Stephan
się śmiał, chciał się bawić. Że potrzebował kogoś. Że chciał się przytulić z
radości, ale i schować się w ramionach, gdy źle się czuł i płakał. – do oczu
nadeszły łzy, ale silnie kontynuowałam – Starałam się dać mu to wszystko, bo on
zasługuje na miłość. Tyle, że nie mógł na nią liczyć od własnej mamy. Gdzie
pani była, gdy Stephan nie mógł spać? Gdy nie mógł jeść? Albo gdy opowiadałam
mu bajki na dobranoc? Pani śmie się nazywać jego matką?! – spojrzałam jej w
oczy, a ona w moje
- Proszę stąd wyjść. Nie jest tu pani już
potrzebna. – usłyszałam od niej
- Jak pani może?! – Lisa wkroczyła do
akcji – Victoria wszystko poświęciła, żeby być dla pani syna podczas gdy pani
szlajała się nie wiadomo gdzie, a teraz pani mówi do niej takie rzeczy?!
- W tej sytuacji – odezwał się Max - to
Vicky wygląda na mamę Stephana, nie pani. – po czym obydwoje wzięli mnie za
ręce, zawrócili się i pociągnęli za sobą
- Co za suka! – syknęłam, gdy
odprowadzili mnie dalej
- No. Niezła franca.
- Lisa nie nakręcaj jej bardziej.
- To co, mam siedzieć cicho Max jak widzę
taką
- Lisa!
Przyjaciółka przewróciła oczami.
Zadzwonił telefon Maxa.
- To Nathan, na pewno do ciebie. – podał mi
telefon, a ja odebrałam
- Nath, masz coś??
- Kochanie mam!
- Naprawdę?! – wisnęłam
- Tak, sprawdzaj konto i załatwiaj z
lekarzami, zaraz będę.
- Boże, cudownie! – zaczęłam się śmiać.
Rozłączyliśmy się i wpadłam w objęcia dwójki przyjaciół, którzy razem ze mną
cieszyli się. Pobiegłam od razu do pielęgniarki, olewając matkę Stephana, która
siedziała pod ścianą.
- Niedługo będziemy mieli pieniądze! –
oświadczyłam pielęgniarce
- Jak to? – podniosła się matka chłopca,
która mimochodem otarła łzy
- Proszę wziąć lek dla Stepha i go
podawać. – dodałam entuzjastycznie
- Przykro mi, ale musimy poczekać na
potwierdzenie przelewu.
- Ale przecież to duża suma, więc trochę
to potrwa, a w tym czasie możecie podać już mu lek i go uratować.
- No właśnie. – przytaknęła za mną matka
chłopca
- Przykro mi, ale niestety takie są
procedury. To za poważna sprawa, za drogi lek, żeby uwierzyć na słowo, że
państwo macie te pieniądze uzyskane.
- Ale tłumaczę pani, że mamy! – zaczęłam
się denerwować – Mój chłopak zaraz tu będzie, więc pokaże pani dokumenty, potem
przelew na koncie, a teraz proszę zacząć działać, podać lek Stephanowi i nie
marnować czasu!
- Jestem całym sercem z wami, ale nikt mi
nie pozwoli… Proszę sprawdzać stan konta i dać natychmiast znać, gdy już
pieniądze faktycznie będą.
- To wam chodzi o głupie potwierdzenie
moich słów czy o życie dziecka do cholery?!
- Vicky… - obok mnie pojawił się ni stąd
ni zowąd Max, który ponownie odciągnął na bok
- Dlaczego oni to robią?! – miałam wrażenie,
że opadam z sił
- Procedury…
- Lisa błagam cię, nie powtarzaj tego!
- Lepiej sprawdź konto.
Za pomocą telefonu Maxa weszłam na stronę
banku. Mieliśmy konto w tej samej firmie, zdziwiłam się, bo nawet nie miałam
pojęcia o tym. Zauważyłam, że George nie wylogował się z ostatniej sesji, a
moim oczom ukazała się tzw. historia przelewów. Gdy spojrzałam niechcący zanim
wylogowałam się z jego konta, na ostatni przelew z dokładnie taką samą kwotą
jaką dostałam od anonima dla Stephana, a nr rachunku odbiorcy zgadzał się z
moim, krew odpłynęła mi z mózgu. Zostało to zauważone, bo Max momentalnie
zajrzał na telefon, a potem spojrzał mi w oczy, milcząc. Przełknęłam ślinę i
zwróciłam na niego wzrok.
- To ty…? – spytałam ochryple - … Max! … Odpowiedz
mi!
- Tak, to ja. – westchnął – Zadowolona?
- Nie! Niezadowolona! Po co ten cyrk z
anonimem?
- A co ci miałem powiedzieć?!
- Prawdę?!
- Serio?! Miałem dać ci te pieniądze,
mówiąc „Weź Vicky, przydadzą się Stephanowi”?!
- Tak! A co w tym takiego dziwnego?!
- Victoria nie bądź śmieszna! – ściął mnie
– Wzięłabyś te pieniądze?! Ode mnie?!
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Patrzyłam na
niego ze łzami w oczach i zaciśniętą szczęką.
- Halo – odezwała się Lisa, która
obserwowała nas w milczeniu – naprawdę chodzi o ten wielki anonimowy przelew?
W tej chwili na korytarz wpadł Nathan. –
Powiedziałaś, że mamy pieniądze?
- Tak, ale każą udokumentować, że rzeczywiście
pieniądze są zebrane.
- Ok, lecę dać im papiery z fundacji.
Kochanie, udało się! – pocałował mnie szybko w policzek i szczęśliwy pobiegł do
gabinetu lekarskiego. Oddałam telefon Maxowi, nawet na niego patrząc. Jakieś 5
minut później, zrobiło się ogromne zamieszanie. Lekarze i pielęgniarki
pospiesznie wymieniali się w drzwiach do Stephana. Pielęgniarka znajoma po
którymś razie pokazała nam kciuk uniesiony w górze i poruszyła ustami, mówiąc,
że lek został podany. W czwórkę zaczęliśmy trzymać się za ręce, pełni nadziei,
że się uda. Że za niedługo będziemy mogli zobaczyć Stephana, który poczuje się
lepiej. Jego matka co jakiś czas patrzyła na nas, ale kiedy nasz wzrok się
spotykał, opuszczała głowę albo się odwracała.
- Kto to jest? – spytał w końcu Nathan
- Jego matka. – odpowiedziałam, a chłopak
spojrzał na mnie zszokowany i aż otworzył usta ze zdziwienia
- Teraz się zjawiła?!
- Nath, już jej nagadaliśmy, daj spokój. –
złapałam go mocniej za rękę, bo widziałam, że już wybierał się w jej kierunku –
Teraz najważniejszy jest Steph.
- Masz rację… - powiedział – Dostał lek,
już będzie tylko lepiej. – uśmiechnął się z ulgą – Wiesz jak się cieszę, że
udało się? Nawet sobie nie wyobrażasz! Już chcę przybić z nim piątkę i budować
następne autostrady, które tak lubi. Jestem przeszczęśliwy!
- Ja też chcę go już bardzo zobaczyć. –
przyznałam szczęśliwa jednak zaniepokoił mnie znowu ruch pod salą i krzyki
lekarzy do pielęgniarek. Spojrzałam na Nathana. On również z niezrozumienia
ściągnął brwi. Podbiegliśmy my i matka chłopca do lekarza.
- Proszę się odsunąć, musimy rozpocząć
reanimację. – i zniknął za zamkniętymi drzwiami. Matka Stephana zaczęła
szlochać, a ja bezwładnie osunęłam się. Gdyby nie ściana za mną, spotkałabym
się z podłogą. Nathan momentalnie złapał mnie za rękę. Błądziłam wzrokiem, nie
byłam w stanie racjonalnie myśleć. Za tymi drzwiami, kilkanaście metrów przede
mną, mały chłopiec, którego pokochałam walczył o życie. Dosłownie.
- Jak to? – jęknęłam – Przecież lek…
Miałam wrażenie, że trwało to wieczność.
Najokropniejsza wieczność w moim życiu…
Drzwi od sali otworzyła znajoma
pielęgniarka, która wychodziła na korytarz. Spotkałam się z jej wzrokiem. Miała
szklane oczy i dopiero wtedy usłyszałam jednostajny pisk sprzętu, do którego
podłączony był Stephan. Zaczęłam kręcić głową. Pielęgniarka podeszła do matki
chłopca, spojrzała na mnie i zdołała tylko wypowiedzieć;
- Spóźniliśmy się z lekiem. Bardzo mi
przykro…
- Nie! – krzyknęłam i wybuchnęłam płaczem
– To na pewno nieprawda! Lek po prostu nie zaczął jeszcze działać. To
nieprawda! Stephan żyje! – krzyczałam, płacząc. Jego matka schowała twarz w
dłoniach. – To nieprawda! – szlochałam – Nathan! – chłopak był cały blady,
złapał się za głowę i kucnął wbijając wzrok w ziemię. Lisa trzymała się za
czoło, a Max wyklinając, walnął pięścią w ścianę. Czułam się jak w amoku,
jakbym miała zaraz rozerwać się. Złapałam swoją torbę i wybiegłam z korytarza
na sam dół, po czym wybiegłam na dwór. Nie przebiegłam więcej niż 15 metrów i
wybuchnęłam płaczem aż zgięłam się w połowie. Zanosiłam się, szlochałam, nie
potrafiłam nabierać powietrza.
- Stephan… - zaczęłam powtarzać co chwilę
przez płacz - … Steph …
Nie mogłam uwierzyć, że… Nawet nie
przechodziło mi to przez myśl. Nie mogłam się z tym pogodzić. Przecież jeszcze
kilkanaście minut temu cieszyliśmy się wszyscy, że się udało, że Mały
wyzdrowieje, wiązaliśmy z nim dalsze plany. Tak bardzo chciałam go zobaczyć, a
tu… więcej miałam go już nie zobaczyć. Nie miałam już nigdy więcej jego
usłyszeć, wpatrywać się w jego wielkie, ciekawe świata, orzechowe oczka… Nie
miałam już nigdy więcej się z nim śmiać, gładzić go po drobnej rączce,
przytulać… Tak po prostu jego już nie było…
…wiem. Dowaliłam.
Cześć :*! Już wycierajcie nosy, osuszcie
swoje piękne oczęta. Ja to poczyniłam, bo nie ukrywam, że się sama nakręciłam i
wzruszyłam pisząc ten rozdział. Jak już wiecie- niestety ten wątek nie
zakończył się happy endem. Tak jak w życiu. Nie ma co słodzić i opowiadać, że
jest wszystko różowe do pożygu (wybaczcie dosadne określenie) skoro nie zawsze
jest.
Ale! To nic nie znaczy i wcale to nie
namierza mojego kierunku na osadzenie Wantedowych w szarych barwach- znacie
mnie już dosyć długo i wiecie, że tak nie będzie ;)
Moi Drodzy! Spięłam się właściwie w nieco
ponad dwie godziny z rozdziałem i szczerze mówiąc do ostatniej linijki nie
wierzyłam, że jeszcze dzisiaj uda mi się dodać nowy rozdział! Woho! San samą
siebie tez potrafi zaskoczyć ;D!
A będąc już w ostatniej dobie ostatniego
dnia Starego Roku, życzę Wam Kochani wszystkiego co najlepsze i najpiękniejsze-
zdrowia i szczęścia, bo wydaje mi się, że wtedy wszystko będzie się układać. Niech
2016 rok będzie lepszym rokiem niż ten, który niedługo za Nami. Macie jakieś
postanowienia noworoczne, którymi chcecie się podzielić ;>?
Ja mogę Wam zdradzić, że mam kilka celów
na ten rok. Mianowicie! Zdanie oczywiście dwóch lat studiów w rok, które
ciągnę, odbycie stażów, przeprowadzka do innego miasta, znalezienie pracy… A z takich „głębszych” zamiarów-
pozbycie się i wystrzeganie toksycznych znajomości. Chyba nic tak mnie nie
rozwala jak marnowanie czasu dla osób, którym ten czas nie powinien zostać
poświęcony (pominę swoje osobiste powody ;p).
Kończę, bowiem trzeba porządnie się
wyspać przed nocną zabawą, żeby wyglądać jak gwiazda, a nie jak np. z ostatniej
historii na basenie, którą opowiedziałam Wam pod ostatnim rozdziałem… ;p
Odwiedźcie Wantedowe Story za kilka
godzin znowu! Planuję nowy wygląd strony
;)…
Trzymajcie się ciepło, szampańskiej
zabawy, czytamy się w Nowym Roku :D!!!
<3